Anna Mironowicz, żona leśniczego z Hajnówki, została deportowana przez Sowietów wraz z mężem i trójką dzieci 10 lutego 1940 roku do miejscowości Gromatucha w Górach Sajańskich na Syberii. Ich los podzieliło 100 innych rodzin z Puszczy Białowieskiej. Dotarli na miejsce 5 kwietnia 1940 roku - po dwóch miesiącach podróży w nieludzkich warunkach. Jej książka "Od Hajnówki do Pahlavi..." jest opisem tamtych wydarzeń. Dokładnie przedstawia wygnanie z domu, transport, pobyt i pracę na syberyjskim zesłaniu, a następnie tułaczkę po ZSRR, która zakończyła się ewakuacją wraz z Armią Andersa, z Krasnowodska do irańskiego miasta Pahlavi...
Wspomnienia Anny Mironowicz po raz pierwszy wydane zostały w paryskim emigracyjnym wydawnictwie Editions Spotkania w roku 1986. Dziś, po prawie 30 latach, postanowiono wydać je ponownie, aby przypomnieć wszystkim tragiczne dzieje polskich rodzin deportowanych na Syberię przez władze radzieckie. Drugim powodem wznowienia tej publikacji jest chęć zapoznania młodszych czytelników z tym okrutnym epizodem z roku 1940. Ze względu na tych czytelników, dla których historia II wojny światowej to dzieje bardzo odległe i nieznane - tekst tego wydania został opatrzony przypisami, wyjaśniającymi do trudniejsze pojęcia i wyrażenia w języku rosyjskim. Całość została zilustrowana unikatowymi fotografiami pokazującymi sowiecką rzeczywistość lat wojennych z Kazachstanu, Syberii, Uzbekistanu, Iranu, Palestyny i Tengeru, Przedstawiającymi polskich zesłańców, ich pracę w kopalni złota lub podczas pozyskiwania drewna. Na wielu zdjęciach znajdują dzieci zesłańców, zarówno te, które zostały uratowane z zesłania, jak i te, którym nie udało się opuścić Związku Radzieckiego.
Polskie dzieci deportowane do Gromatuchy w Górach Sajańskich. |
Autorka w swoich wspomnieniach poświęciła wiele miejsca właśnie dzieciom, wśród których było wiele sierot. Przez ukazanie ich postawy w obliczu wojny, głodu i terroru książka pozwoli uświadomić młodemu pokoleniu czytelników, jaką wartością jest życie w warunkach pokoju.
Według polskich szacunków w czasie transportu umierało około 10% wywożonych. Polskie władze ogólną liczbę strat poniesionych przez obywateli polskich w okresie od 17 września 1939 roku do 1943 roku na terenie ZSRR oceniają na 270 000 ofiar śmiertelnych. W świetle danych sowieckich liczba zgonów nie przekroczyła 15 000 osób. Paradoksalnie, śmiertelność wśród deportowanych wzrosła po zawarciu przez rząd polski układu z Sowietami 31 lipca 1941 roku. Deportowani podróżowali przez ogromne połacie ZSRR do tworzącej się Armii Andersa. Po drodze często głodowali, byli narażeni na niesprzyjające warunki atmosferyczne, choroby, brud i robactwo. Ambasada polska szacowała, że spośród około 200 000 obywateli polskich przebywających w 1942 roku w Uzbekistanie, Kazachstanie i Kirgizji epidemia tyfusu pochłonęła 10% z nich.
Przebieg wszystkich czterech deportacji wyglądał podobnie. Do domów rodzin wytypowanych wcześniej przez NKWD wchodzili enkawudziści w towarzystwie żołnierzy oraz miejscowego aktywisty, by w czasie od pół do paru godzin zabrać deportowanych wraz z bagażem, nie większym niż 500 kg na rodzinę. Przewożono ich podwodami konnymi do najbliższego węzła kolejowego. Tam załadowywano ich do wagonów towarowych, zwanych "tiepłuszkami", ze względu na żelazny piec umieszczony wewnątrz, a służący do ogrzewania i gotowania. W jednym wagonie umieszczano od 40 do 60 osób. W wagonach znajdowały się drewniane prycze – zwykle jedną zajmowała jedna rodzina. Ludzie jechali niewiarygodnie stłoczeni, marznąc zimą, a dusząc się z gorąca latem. Żywiono ich bardzo skromnie. Wody starczało jedynie do picia. Przez wiele dni jazdy raz czy dwa zabierano ich do łaźni. Podróż koleją trwała od paru tygodni do paru miesięcy, w zależności od miejsca przeznaczenia. Następnie jazda ciężarówkami, wozami, a niekiedy nawet barkami do "posiołka", czyli osady przeznaczonej dla zesłańców. Zakwaterowywano ich w barakach, po kilka rodzin w jednym. Jedzenie było skąpe, a jego ilość zależała od wykonania normy. Ludzie byli zmuszani do pracy ponad siły w kopalniach, przy wyrębie lasu, w kołchozach lub sowchozach (państwowych gospodarstwach rolnych). Gdy wiosną 1942 roku Stalin zezwolił na ewakuację Armii Andersa do Iranu, liczyła ona 41 tysięcy wojskowych. Wraz z armią ewakuowano z ZSRR 74 tysiące cywili, głównie kobiet i dzieci. Pierwszą miejscowością w Iranie, do jakiej trafili, było Pahlavi. Ci, którzy nie zdążyli ewakuować się wraz z wojskiem, nie mieli już szansy, żeby opuścić ZSRR.
Tablica upamiętniająca deportacje rodzin polskich leśników z Puszczy Białowieskiej, wśród których byli państwo Mironowiczowie. |
"Napisałam te wspomnienia nie w celu rozbudzenia nienawiści – choć pisałam je z bólem, a często i ze łzami w oczach - ale dla zachowania pamięci o cierpieniu niewinnych ludzi, o ich tragedii i zmarnowanym życiu. Oby Bóg Miłosierny hojnie im to wynagrodził, a sprawcom ich nieszczęść wybaczył."
Autorka straciła w wyniku deportacji i spowodowanego nią wycieńczenia dwoje dzieci, które zmarły już po ogłoszonej przez Stalina "amnestii" - w drodze do polskiej armii, której żołnierzem został również jej mąż - Mironowicz. Niestety Anna nigdzie nie podała jego imienia. Nie wspomina też o dalszych losach męża i syna. Wiadomo tylko, że małżonkowie wrócili do Polski po 34 latach. Gdzie spędzili te lata - nie wiadomo...
Warto sięgnąć po książkę "Od Hajnówki do Pahlavi...", by móc lepiej zrozumieć, co przeżyli ci, którym wojna odebrała dom, ojczyznę i godność. Nie każdy dzisiaj zdaje sobię sprawę z tego, jak wielkim koszmarem była deportacja i przymusowa praca w nieludzkich warunkach, gdzie niewielki kawałek chleba stawał się spełnieniem marzeń, a przeżycie kolejnego dnia było ogromnym wyczynem...
Anna Mironowicz
"Od Hajnówki do Pahlavi..."
Editions Spotkania, 2015 (1986)
ISBN: : 978-83-7965-060-6
Liczba stron: 152
Okładka: Miękka
Wymiary: 132 x 210 mm
Chyba pomyłka w artykule.
OdpowiedzUsuń500kg bagażu/pół tony?/ w ciągu pół godziny?
Tutaj chodzi o 50 kg. i...wymarsz! Potrzebna korekta.
Pozdrawiam - Jan Siuda
To nie błąd. Autorka wspomina, że każda rodzina mogła zabrać ze sobą bagaż nie przekraczający 500kg (pół tony) - łącznie na wszystkich członków rodziny (jedzenie, ubrania, rzeczy osobiste, potrzebne sprzęty). Żadna rodzina nie była informowana, gdzie zostają przeniesieni i na jak długo, więc każdy zabierał to, co uznał, że może mu się przydać. Państwo Mironowiczowie zostali oficjalnie poinformowani, że zostaną przeniesieni na czas wyborów i niedługo wrócą do domu. Jeden ze strażników pomagających NKWD był jednak znajomym leśniczego (przed wojną pracował w lesie) i w tajemnicy powiedział Mironowiczowi, że wszyscy zostają deportowani na Syberię, jednocześnie kazał im zabrać jak najwięcej zimowych ubrań i kołdry. Na opuszczenie domu mieli 30 minut, więc pakowano, co było pod ręką. Nie było też żadnego wymarszu, rodzina została saniami dowieziona (wraz z bagażami) na dworzec kolejowy.
UsuńPozdrawiam
Dziękuję za wyjaśnienie. Czytałem ,,Sybirską odyseję,, Krystyny Lubienieckiej - Baraniak o jej pobycie przez 6 lat na Syberii wraz z rodziną. Przeszli gehennę i wcale ich życie nie było różowe!
OdpowiedzUsuńNadal wątpię, czy NKWD zabierając rodziny było tak łaskawe, zdaję się więc na wiarygodność świadków osobistych przeżyć.
Jan Siuda