niedziela, 13 marca 2022

Masakra w Oradour-sur-Glane

   10 czerwca 1944 roku, w niewielkiej francuskiej wsi Oradour-sur-Glane, Druga Dywizja Pancerna SS „Das Reich” popełniła jedną z największych i zbrodni wojennej na terenie okupowanej przez III Rzeszę Europy Zachodniej. W ciągu kilku godzin bezlitośni SS-mani wymordowali niemal wszystkich mieszkańców, a całą wieś doszczętnie spalili. Tylko kilku osobom udało się uratować. Ślady tej bestialskiej zbrodni są tam widoczne do dziś. Jednak sam powód dokonania masakry nadal owiany jest tajemnicą, a pytań zdaje się być więcej niż odpowiedzi.

    Dlaczego SS-mani zdecydowali się unicestwić całą wieś, zabijając prawie siedmiuset jej mieszkańców? Historycy wciąż spierają się na ten temat. Czy była to zemsta za porwanie i zabicie niemieckiego oficera? Odwet za działania francuskiego ruchu oporu? Pomoc mieszkańców udzielona partyzantom? A może fatalna w skutkach pomyłka? Pojawił się także zupełnie inny powód, który miał zostać pominięty w oficjalnych opracowaniach. Czy tragedia mieszkańców wsi Oradour-sur-Glane mogła mieć związek z niezwykle cennym ładunkiem, który SS-mani próbowali w tajemnicy wywieźć z Langwedocji?


DOTRZEĆ NA PÓŁNOC

   Gdy 6 czerwca 1944 roku rozpoczynał się desant Aliantów w Normandii, Druga Dywizja Pancerna SS „Das Reich” od kilku miesięcy odpoczywała na południu Francji. Miejsce na odbudowę sił dywizji po jej wyczerpujących walkach na froncie wschodnim wybrał osobiście sam szef SS Heinrich Himmler. W okolicach miasta Montauban – położonego około 50-ciu kilometrów na północ od Tuluzy w Langwedocji – dywizja miała uzupełnić skład osobowy, wyszkolić nowych żołnierzy oraz czekać na odpowiedni rozkaz wzywający do walki przeciwko wrogom III Rzeszy. I taki rozkaz nadszedł 8 czerwca, dwa dni po lądowaniu wojsk sprzymierzonych w Normandii.

Szef SS Heinrich Himmler.
   Początkowo zamierzano przemieścić się na północ Francji koleją. Jednak po akcjach sabotażowych francuskiego ruchu oporu taki transport stał się niemożliwy. Oddziały partyzancie skutecznie niszczyły nie tylko tory, ale i lokomotywy. Dowództwo SS podjęło decyzję, że cała dywizja – licząca ponad 15 tysięcy żołnierzy – do Normandii dotrze zwykłymi drogami. Trasa licząca ponad 700 kilometrów miała prowadzić przez region Limousin, słynący z wyjątkowo wielkiej aktywności partyzanckiej. 

   W związku z tym dowódca dywizji – Brigadeführer Heinz Lammerding – wydał rozkaz bezwzględnego zwalczania napotkanego po drodze oporu. Za jednego rannego SS-mana życie miało stracić pięciu Francuzów. Za jednego zabitego – dziesięciu. Bez względu na ich płeć, wiek, czy stan zdrowia. Okrucieństwo wobec ludności cywilnej miało zmniejszyć sympatię i pomoc miejscowej ludności wobec partyzantów z francuskiego ruchu oporu.

   9 czerwca Druga Dywizja Pancerna SS „Das Reich” bez przeszkód dotarła do regionu Limousin. Tu zgodnie z przewidywaniami miały się zacząć trudności związane z aktywnością partyzantów. Po rozpoczętej trzy dni wcześniej inwazji na Normandię, ataki skierowane na niemieckich okupantów stały się jeszcze częstsze i znacznie bardziej zacięte. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę człowiek odpowiedzialny za bezpieczeństwo całego transportu. 

   Sturmbannführer Adolf Diekmann przebywał wówczas w sztabie dywizji ulokowanym w Saint-Junien, około 30-stu kilometrów na zachód od miasta Limoges. Gdy zmierzająca na północ dywizja dotarła do niego, postanowił on wprowadzić zmiany w dalszej trasie. Pierwszy batalion pułku „Der Führer” pod dowództwem Untersturmführera Bruna Waltera miał odłączyć się od całego transportu i wyruszyć samodzielnie inną drogą. Wyznaczona została ona przez wiejskie i polne drogi, z dala od głównej trasy.

DWIE CIĘŻSZE SKRZYNIE

   Wieczorem specjalnie wyznaczony do tego zadania batalion dowodzony przez Untersturmführera Bruna Waltera był gotowy do wyjazdu. W jego skład wchodziły dwa transportery opancerzone, dwie ciężarówki oraz samochód osobowy, którym jechać miał Sturmbannführer Helmut Kämpfe – jeden z najczęściej odznaczanych żołnierzy Waffen-SS. Jego zadaniem było czuwanie nad bezpieczeństwem przewożonego ładunku. Do swojej dyspozycji otrzymał 30-stu SS-manów wybranych osobiście przez Diekmanna. Po jednym na każdą ze skrzyń.

Sturmbannführer Adolf Diekmann był oficerem
Waffen-SS odpowiedzialnym za bezpieczeństwo
przewożonego przez dywizję ładunku.
   Żołnierzom przenoszącym ładunek na ciężarówki Waltera, dwie drewniane i starannie zaplombowane skrzynie wydały się znacznie cięższe od pozostałych. Zapytany o ich zawartość, Kämpfe tylko wzruszył ramionami. Nie wiedział, co w nich jest. I niespecjalnie go to nawet obchodziło. Był żołnierzem, więc wykonywał rozkazy. Kazano mu ich pilnować i nie zadawać pytań. Więc nie pytał i to samo rozkazał swoim żołnierzom. Nie wiedział tego także Bruno Walter. Tak naprawdę – nikt poza Diekmannem nie znał ich prawdziwej zawartości.

   Oficjalnie w 30 nieoznakowanych skrzyniach przewożono tajne archiwum dywizji wywożone z Montauban. W stosunkowo bezpiecznej Langwedocji ryzyko przejęcia dokumentów przez partyzantów było stosunkowo niewielkie. W Limousin szanse niespodziewanego ataku wydawały się być znacznie bardziej prawdopodobne. Tak przynajmniej twierdził Diekmann, ale żołnierze z eskorty nie chcieli w to uwierzyć. Mieli wątpliwości, czy przewiezienie samej tylko dokumentacji wymagałoby zachowania takich środków ostrożności.

   Ich podejrzenia kierowały się raczej w zupełnie inną stronę. Już od jakiegoś czasu pojawiały się wśród żołnierzy pogłoski, że dowódcy dywizji byli w posiadaniu czegoś znacznie cenniejszego niż tajne dokumenty. I na polecenie samego Heinricha Himmlera starali się to za wszelką cenę wywieźć z południowej Francji. Szef SS nie mógł sobie wymarzyć lepszego momentu do wywiezienia stamtąd czegokolwiek w całkowitej tajemnicy – niż nagła ewakuacja całej dywizji do Normandii. Aby ten plan się powiódł, trzeba było jeszcze skutecznie ominąć miejsca, w których francuski ruch oporu był bardzo aktywny. 

   Za bezpieczeństwo tajnego ładunku odpowiedzialny został Sturmbannführer Adolf Diekmann. To właśnie on podjął decyzję, że pierwszy batalion pułku „Der Führer” pod dowództwem Untersturmführera Bruna Waltera odłączy się od całego transportu i samodzielnie pojedzie na północ korzystając z wiejskich i polnych dróg – jak najdalej od miejsc, w których grasowali francuscy partyzanci. Do pomocy Walterowi Diekmann oddelegował swojego najlepszego przyjaciela – Sturmbannführera Helmuta Kämpfe. 

   10 czerwca, kilka minut po północy trzy pojazdy z zasłoniętymi światłami opuściły Saint-Junien i skierowały się na północny wschód. Dwie ciężarówki i samochód osobowy trasę pokonywały w absolutnych ciemnościach. Jadąc wiejską szosą dojechali do skrzyżowania. Będąc niecałe 3 km od wsi Oradour-sur-Glane jadący w pierwszej ciężarówce Walter nakazał kierowcy zjechanie na polną drogę. Nagle gdzieś w pobliżu padł pojedynczy strzał. Kilka sekund później rozpętało się prawdziwe piekło.

W RĘKACH PARTYZANTÓW

   Niemiecki konwój został ostrzelany ze wszystkich stron przez oddział francuskich partyzantów z Oradour-sur-Vayres. Dowodził nimi sierżant Jean Canou. Jego najważniejszy rozkaz nie pozostawiał żadnych złudzeń. Przejąć przewożone dokumenty dywizji i nie brać przy tym żadnych jeńców. Wszyscy Niemcy mieli zapłacić życiem masakrę, jakiej dywizja „Das Reich” dopuściła się kilka godzin wcześniej w pobliskiej miejscowości Tulle. Samochód osobowy wiozący Waltera natychmiast stanął w płomieniach. Oświetlił w ten sposób całą okolicę, czym tylko ułatwił partyzantom dalszy atak.

Untersturmführer Bruno Walter dostał się
do niewoli, a dzień później został przez
francuskich partyzantów stracony.
   Uzbrojeni SS-mani wyskakiwali z ostrzelanych ciężarówek – wpadając prosto pod grad kul. Ginęli na miejscu, zanim udało im się oddać jakikolwiek strzał. Po kilku minutach było już po wszystkim. Partyzanci podeszli bliżej niemieckich pojazdów i z nieukrywanym zadowoleniem spostrzegli, że wszyscy SS-mani byli martwi. Poza jednym. W płonącym samochodzie osobowym wciąż siedział Sturmbannführera Helmuta Kämpfe. Był ranny, ale żył. Jean Canou spojrzał na jego dystynkcję. Stopień tego oficera SS odpowiadał majorowi. Partyzanci byli zaskoczeni. Nie spodziewali się, że w konwoju znajdzie się oficer tak wysokiej rangi. Najwyższy stopniem miał być Untersturmführer Bruno Walter, czyli podporucznik. Denis potraktował to, jak swoisty bonus za przeprowadzenie udanego zamachu. Partyzanci z regionu Limousin jeszcze nigdy nie schwytali starszego oficera. Dowódca oddziału postanowił to wykorzystać. Rozkazał darować mu życie. Przynajmniej chwilowo. 

   Według nowego planu – Helmut Kämpfe miał zostać stracony jeszcze tego samego dnia w publicznej egzekucji. Do tego czasu Canou postanowił zabrać go do swojej kryjówki w miejscowości Oradour-sur-Vayres. Gdy okazało się, że dwie ciężarówki pomimo ostrzału wciąż nadawały się do dalszej jazdy, zrezygnowano więc z przeniesienia skrzyń do czekających w pobliskim lesie pojazdów. Za wywiezienie całego ładunku odpowiedzialny został Raphael Denowicz – będący prawą ręką dowódcy grupy.

   Gdy miejsce ataku opustoszało, z przydrożnego rowu wyczołgał się ranny SS-man. Wśród panujących ciemności udało mu się skutecznie ukryć i przeżyć. Dotarł do najbliższego posterunku francuskiej milicji kolaborującej z Niemcami. Tam złożył meldunek o zaatakowaniu konwoju, uprowadzeniu starszego oficera oraz o przejęciu ładunku przez zamachowców. 

   Około godziny 3:00 w nocy wiadomość o zasadzce dotarła do sztabu dywizji w Saint-Junien. Sturmbannführer Adolf Diekmann, dowódca batalionu odpowiedzialnego za bezpieczeństwo transportu był wściekły. Natychmiast wysłał trzeci batalion na poszukiwania zaginionego oficera. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że bez względu na wszystko, musi odzyskać przejęte przez partyzantów skrzynie. Postanowił osobiście wziąć udział w ich odzyskaniu. Diekmann wiedział, gdzie powinien ich szukać. Meldunek rannego SS-mana wskazywał jasno, że ciężarówki odjechały w kierunku pobliskiej wsi Oradour-sur-Glanes.

NA GŁÓWNYM PLACU

Mieszkająca w Oradour-sur-Glane rodzina Machefer.
Wszystkie osoby ze zdjęcia zostały zamordowane przez SS-manów.
   Dochodziła godzina 13:00, gdy dwie kolumny pod dowództwem Adolfa Diekmanna opuściły sztab dywizji „Das Reich”. Na jej czele jechały trzy gąsienicowe pojazdy opancerzone. Za nimi podążało osiem ciężarówek i kilka motocykli. W stronę Oradour-sur-Glane kierowało się blisko dwustu SS-manów, uzbrojonych w karabiny maszynowe, granaty ręczne i miotacze płomieni. Nie wszyscy z nich byli Niemcami. Osobną kompanię stanowili kolaborujący z hitlerowcami Francuzi z Alzacji, dla których cała akcja miała być chrztem bojowym przed przyszłymi walkami w Normandii.

   45 minut później cała wieś została otoczona. Diekmann wezwał do siebie miejscowego lekarza, którego wyznaczył na przedstawiciela całej społeczności. Zakomunikował mu jednocześnie, że ma on zebrać wszystkich mieszkańców w jednym miejscu, w celu dokonania rutynowej kontroli. W tym samym czasie, uzbrojeni w karabiny maszynowe SS-mani wchodzili do domów, z których wyprowadzali mieszkające w nich rodziny. Gdy nikt nie otwierał drzwi – wywarzali je lub wybijali ona.

   Około godziny 15:00 wszyscy mieszkańcy Oradour-sur-Glane zostali zgromadzeni na głównym placu. Dołączyły do nich osoby z sąsiednich miejscowości, którego tego dnia przybyły do wsi na targ mięsny. Dodatkową grupę stanowiły dzieci, które zebrały się w miejscowej szkole z powodu wyznaczonych na ten dzień badań lekarskich. Na koniec SS-mani przyprowadzili na plac sześciu mężczyzn, których zatrzymali, gdy rowerami przejeżdżali przez wioskę.

W masakrze zginęło 205 dzieci.
   Łącznie 650 osób nie do końca rozumiało, dlaczego Niemcy postanowili dokonań tej niespodziewanej inspekcji. Wkrótce wszystko stało się jasne. Adolf Diekmann z pomocą tłumacza zakomunikował wszystkim, że przybył w celu przeprowadzenia przeszukania wszystkich budynków. Powodem tych działań miał być meldunek, który mówił o tym, że poprzedniej nocy we wsi pojawił się oddział partyzantów. Diekmann nazwał ich terrorystami, a następnie zdradził, co zamierzał odnaleźć.

   Według niego, członkowie francuskiego ruchu oporu ukryli w Oradour-sur-Glane 30 nieoznakowanych, drewnianych skrzyń. Miały one zawierać broń, której francuscy terroryści zamierzali użyć przeciwko Niemcom. Diekmann obiecał, że osoba, która dobrowolnie wskaże miejsce ukrycia broni, zostanie wypuszczona wolno. Ci, którzy zdecydują się zachować milczenie – odpowiedzą za pomoc terrorystom. Po wypowiedzeniu tych słów, nastąpiła grobowa cisza. Ludzie kręcili przecząco głowami. Nikt nic nie wiedział. Żaden z mieszkańców nie zgłosił się do odpowiedzi.

   Wściekły oficer SS rozkazał rozdzielić kobiety od mężczyzn. Dzieci do 14-tego roku życia miały pozostać przy kobietach, które zamknięto w kościele. Starsze dzieci poprowadzono z mężczyznami, których podzielona na sześć grup. Każdą z nich zamknięto w osobnej stodole. W tym czasie SS-mani przeszukiwali wszystkie zabudowania. Zaglądali na strychy i do piwnic. Z każdą upływającą minutą mina Diekmanna stawała się coraz bardziej złowieszcza. Kiedy otrzymał informację, że we wsi nie znaleziono żadnych skrzyń – przywołał do siebie dowódcę jednego z plutonów.

643 OFIARY

   Po wysłuchaniu rozkazu uzbrojeni w karabiny maszynowe SS-mani zaczęli rozstawiać się przed stodołami. Wyznaczony przez Diekmanna czas na dobrowolne wskazanie skrzyń kończył się. Dokładnie o godzinie 16:00 rozpoczęła się rzeź. Najpierw rozległy się głośne serie strzelających karabinów. Kule dziurawiły drewniane stodoły, zabijając zamkniętych w środku ludzi. Chwile później śmiertelne serie zaczęły przeszywać tłum zamkniętych w kościele kobiet i dzieci. Jakby tego było mało – SS-mani zaczęli przez okna wrzucać do środka granaty. Na koniec w kościele podłożono ogień.

Po wiosce Oradour-sur-Glane zostały tylko ruiny zabudowań.
   Ranni mężczyźni, którzy jakimś cudem przeżyli ostrzał w stodołach – zostali dobici strzałem w głowę. Następnie ich ciała przykryto słomą i podpalono. Kilka minut później płonęło już całe Oradour-sur-Glane. SS-manom nie udało się jednak całkowicie wymazać wsi z powierzchni ziemi. Większość domów wybudowanych było z cegieł i kamieni. Spłonęły jedynie ich wnętrza, dachy i drewniane elementy. Pozostały makabryczne ruiny i zgliszcza, które tliły się jeszcze przez kilka kolejnych dni.

   Egzekucję w kościele przeżyła tylko jedna kobieta. 47-letnia Marguerite Rauffanche, która pomimo trzech kul tkwiących w jej ciele, zdołała uciec przez okno w zakrystii. To głównie dzięki jej późniejszym zeznaniom świat dowiedział się o tej masakrze. Z płonących stodół uciekło łącznie sześciu rannych mężczyzn. Jeden z nich nie był jednak w stanie biec, więc szybko został schwytany i zastrzelony. Reszcie udało się zbiec do pobliskiego lasu.

   W Oradour-sur-Glane zginęły łącznie 643 osoby. 191 mężczyzn, 247 kobiet i 205-cioro dzieci poniżej 14-tego roku życia. Okupowana przez III Rzeszę Europa Zachodnia nigdy wcześniej nie doświadczyła publicznej egzekucji przeprowadzonej na tak wielką skalę. Nigdy wcześniej Niemcy nie wymordowały całej społeczności z jednej wsi. Do tej pory takie bestialstwa miały miejscy na Wschodzie, gdzie eksterminowano mieszkańców Polski, Ukrainy czy Związku Radzieckiego.

   Skalą okrucieństwa Adolfa Diekmanna przerażeni byli nawet jego przełożeni. Gdy dowiedzieli się o rzezi w Oradour-sur-Glane, postawili go pod sąd polowy. Pierwszy raz Diekmann został przesłuchany, będąc już w Normandii. Czy dowiedział się wtedy, że zostanie skazany za zbrodnię, którą popełnił? Bardzo możliwe, ponieważ kilka dni później zrobił rzecz dziwną i niezrozumiałą. 

   29 czerwca 1944 roku podczas walk w Normandii Diekmann nieuzbrojony wyszedł ze swojego schronu. Rozpiął mundur i zdjął hełm. Kilka sekund później zginął na miejscu, trafiony odłamkiem w głowę. Popełniając w ten sposób samobójstwo, uciekł od poniesienia odpowiedzialności za swoje zbrodnie.

Ruiny kościoła, w którym zamknięto zamknięto, a później zamordowano kobiety i małe dzieci.
We wnętrzu wciąż widoczne są ślady egzekucji.


BEZ ODPOWIEDZI

   Po porażce we Francji Druga Dywizja Pancerna SS „Das Reich” służyła w Ardenach i na Węgrzech. W maju 1945 roku skapitulowała, oddając się w ręce Amerykanów. Schwytani przez aliantów przełożeni Adolfa Diekmanna twierdzili, że nie wydali mu rozkazu dokonania egzekucji we wsi Oradour-sur-Glane. Nie zachowały się żadne dokumenty mogące potwierdzić to, że kłamali. Dlaczego więc doszło do tej tragedii? Na to pytanie 8 lat po wojnie próbował odpowiedzieć proces w Bordeaux.

Ruiny wsi stanowią dziś przerażającą pamiątkę po zbrodni wojennej.
   W 1953 roku przed sądem stanęło zaledwie 21 z blisko 200 SS-manów, biorących udział w tej masakrze. 25 było sądzonych zaocznie. Większość oskarżonych otrzymało wyroki śmierci, które z czasem zamieniono na kary więzienia. Dość niskie, ponieważ żaden wyrok nie był dłuższy niż 15 lat pozbawienia wolności. Podczas procesu nie udało się jednak ustalić rzeczy najważniejszej, czyli prawdziwego powodu, dla którego doszło do masowej zbrodni w Oradour-sur-Glane.

   Padały różne odpowiedzi, ale żadna z nich nie wyjaśniała wszystkiego. Śmierć 643 osób miała być karą na mieszkańcach za pomoc udzielaną partyzantom. Jednak historycy zwracali uwagę na to, że Oradour-sur-Glane nie utrzymywał żadnych kontaktów z francuskim ruchem oporu. Ci, którzy przeżyli, zeznali później, że we wsi nigdy nie ukrywano ani broni, ani samych partyzantów. Nie udzielano im również pomocy i wsparcia.

   Innym powodem miała być chęć dokonania zemsty za porwanie i śmierć Sturmbannführer Helmuta Kämpfe. Jednak i w tej wersji nic nie pasowało. Kämpfe został uprowadzony przez oddział partyzantów z Oradour-sur-Vayres i właśnie tam przewieziony. Zginął tego samego dnia w publicznej egzekucji przeprowadzonej we wsi oddalonej o 15 km od Oradour-sur-Glane. Niektórzy historycy zasugerowali, że mogło dojść do fatalnej pomyłki. 

   Miasteczko Oradour-sur-Vayres i wieś Oradour-sur-Glane nosiły podobną nazwę. Czyżby ranny SS-man źle usłyszał rozmowę partyzantów, w której uzgadniali kierunek ucieczki? Czy dlatego Adolf Diekmann chcąc uratować porwanego oficera SS i odzyskać przejęte przez Francuzów skrzynie trafił w zupełnie przypadkowe miejsce? Ani podczas procesu, ani długo po nim nie pojawiły się żadne głosy mówiące, że Diekmann dokładnie wiedział, gdzie się kieruje. I co najważniejsze – po co…

SPOWIEDŹ PRZEMYTNIKA

Zeznanie przemytnika Roberta MacKnessa zrodziło
legendę mówiącą, że masakra we wsi była odpowiedzią
na przejęcie przez  partyzantów skarbu przewożonego
przez SS. Swoje słowa MacKness powtórzył
później w napisanej przez siebie książce.
   W roku 1982 na granicy francusko-szwajcarskiej celnicy aresztowali brytyjskiego przemytnika. Robin MacKness miał przy sobie ponad 20 kg złota, które nielegalnie próbował wywieźć z Francji. Po aresztowaniu trafił do więzienia na 18 miesięcy. Podczas procesu ujawnił, że posiadane przez niego złoto było przetopioną częścią skarbu przewożonego w roku 1944 przez Drugą Dywizję Pancerną SS „Das Reich”. 

   Nie chciał jednak zdradzić, od kogo je otrzymał. Nie powiedział również, co stało się z resztą rzekomego skarbu. Całą historię opisał dopiero 6 lat później w napisanej przez siebie książce. Opublikowane w niej informacje szybko obiegły cały świat i sprawiły, że do wielu wyjaśnień masakry w Oradour-sur-Glane doszło jeszcze jedno – z pewnością najbardziej sensacyjne. 

   Zdaniem MacKnessa – 20 kg złota otrzymał on wiele lat po wojnie od człowieka, który przedstawił mu się jako Raoul Denis. Jednak w czasie wojny posługiwał się on pseudonimem Raphael Denowicz i był jednym z partyzantów, którzy przejęli skrzynie przewożone przez SS.

   Po zwycięskiej zasadce na konwój, Denowicz otrzymał zadanie dostarczenia przejętych skrzyń do Limoges. Dwie ciężarówki odjechały więc w stronę Oradour-sur-Glane. Wierzono, że SS-mani wywożą tajne i niezwykle ważne dokumenty, które francuski ruch oporu z Limousin zamierzał przesłać do Paryża. Po drodze Denowicz postanowił zatrzymać się za potrzebą. Nigdy wcześniej nikogo nie zabił, więc z powodu zdenerwowania dostał rozstroju żołądka. 

   Kiedy podczas postoju palił papierosa razem z kierowcom drugiej ciężarówki, z ciekawości otworzyli jedną ze skrzyń. Ku ich zdumieniu, oprócz dokumentów zawierała ona 20 sztabek złota. Zszokowani mężczyźni otworzyli resztę skrzyń. Jeszcze tylko w jednej odkryli złoto – kolejne 20 sztabek. W pozostałych 28 skrzyniach nie było nic prócz sterty papierów. Na oko oszacowali, że jedna sztabka ważyła około dwunastu kilogramów. To dawało łącznie pół tony czystego złota. Kierowcy nie namyślali się długo. Skarbu nie miało tam być, więc wiedzieli o nim tylko oni. Postanowili zakopać sztabki w miejscu postoju i wrócić po nie, gdy przyjdzie na to odpowiedni czas.

   Z dwóch kierowców wojnę przeżył tylko Denowicz. Kilka lat później wrócił i odkopał złoto. MacKnees nie wyjawił jak poznał byłego francuskiego partyzanta i z jakiego powodu otrzymał od niego 20 kg złota. Zdradził tylko, że obaj spotkali się w Langwedocji, gdzie MacKness szukał ukrytych tam skarbów templariuszy. Wśród badaczy legend i mitów o skarbie jerozolimskim zawrzało. Chcieli potwierdzić te rewelacje u źródła, ale okazało się wówczas, że Raphael Denowicz zmarł 4 lata wcześniej na raka.

Napis przypominający o masakrze w Oradour-sur-Glane.
   Z tego powodu nigdy nie udało się zweryfikować historii przedstawionej przez brytyjskiego przemytnika. Jeśli mówił on prawdę, to skąd pochodziło złoto przewożone przez SS, a później przejęte przez francuskich partyzantów? Czy mogło zostać ono odkryte przez niemieckich archeologów, których wiosną 1944 roku odwiedził ich sam szef SS Heinrich Himmler? A może była to część legendarnego skarbu jerozolimskiego, o którym legendy stały się integralną częścią historii Langwedocji? Póki co, pozostają tylko domysły i pytania bez odpowiedzi. Mimo upływu lat tajemnica zaginionego skarbu SS nigdy nie została wyjaśniona.

POSTSCRIPRUM…

   Po wojnie generał de Gaulle zdecydował, że wieś Oradour-sur-Glane nigdy nie zostanie odbudowana. Tym samym ruiny zniszczonych i spalonych zabudowań stały się milczącym świadkiem barbarzyńskiej masakry dokonanej w tym miejscu na niemal wszystkich mieszkańcach wioski. Na podwórkach wciąż stoją wraki spalonych samochodów, a na ścianach kościoła widnieją ślady po kulach. Przy wjeździe do miasta stoi napis w języku francuskim i angielskim skierowany do odwiedzających to miejsce turystów. „Souviens-Toi – Remember”, czyli „Pamiętaj”.


Źródła:
- Robin Mackness, Guy Patton: „Święty skarb”, Warszawa, 2001.
- Guido Knopp: „SS. Przestroga historii”, Warszawa, 2004.
- Jochen Böhler, Robert Gerwarth, Jacek Młynarczyk: „Waffen-SS”, Kraków, 2019.
- Chris Bishop: „Dywizje Waffen-SS 1939-1945. Zbrodnicze formacje”, Warszawa, 2015.
- Ryszard Majewski: „Waffen SS. Mity i rzeczywistość”, Wrocław, 1983.
- Rene Gilabert: „Oradour-sur-Glane”, Paryż, 2008.
- Marielle Larriaga: „Oradour-sur-Glane. 10 juin 1944”, Paryż, 2014.
- Sarah Farmer: „Oradour - arrêt sur memoire”, Paryż, 1994.
- Robin Mackness: „Oradour Massacre and Aftermath”. Londyn, 1988.
- Robin Mackness: „Massacre At Oradour”, Londyn, 1989.
- Jean-Jacques Fouché: „Oradour”, Paryż, 2001.
- Jean-Jacques Fouché: „Oradour. La politique et la justice”, Geneytouse, 2004.
- Douglas W. Hawes: „Oradour. Le verdict final”, Paryż, 2009.
- Guy Penaud: „Oradour-sur-Glane. Un jour de juin 1944 en enfer”, Crèche, 2014.
- Régis Le Sommier: „Les Mystères d'Oradour du temps du deuil à la quête de la vérité”, Neuilly-sur-Seine, 2014.
- Jean-Laurent Vonau: „Le Procès de Bordeaux. Les Malgré-nous et le drame d’Oradour”, Strasburg, 2003.

1 komentarz:

  1. Batalionem dowodził oficer w randze podporucznika?
    "Pierwszy batalion pułku „Der Führer” pod dowództwem Untersturmführera Bruna Waltera"

    OdpowiedzUsuń