Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Artykuły. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Artykuły. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 października 2022

Zbrodnia mormonów – masakra w Mountain Meadow

   Uważali, że tylko ich Kościół jest tym prawdziwym. Twierdzili, że tylko ich Biblia głosi prawdziwe słowo Boże. Przekonywali, że tak jak opisywał to Stary Testament – jedyny i wszechmogący Bóg porozumiewał się z nimi za pomocą żyjącego proroka, którego słowa były dla nich najważniejszym drogowskazem. Popełnianie grzechów traktowali niczym najcięższą zbrodnię. Kierowani przez fanatycznego przywódcę, stworzyli swoje własne zasady i kontrowersyjne normy społeczne. Te jednak szybko spotkały się z nieskrywaną wrogością nie tylko większości amerykańskiego społeczeństwa, w którym żyli, ale również ówczesnych władz USA.


   Choć sami bardzo wiele wycierpieli – doświadczając ze strony swoich przeciwników zarówno jawnej pogardy, jak i brutalnych prześladowań – Mormoni twierdzili, że zawsze przebaczają swoim wrogom. Na zło mieli odpowiadać czystym dobrem. Na krzywdę – szczerym miłosierdziem. A mimo to w drugiej połowie XIX wieku niektórzy z nich dopuścili się zbrodni tak strasznej, że jeszcze przez długie dziesięciolecia zwykli Amerykanie zadawali sobie pytanie – jak to w ogóle możliwe, że tak bardzo religijni Mormoni zdolni byli do popełnienia takiego czynu.

   W zaplanowanym z zimną krwią ataku na karawanę amerykańskich kolonistów – do którego doszło w miejscu zwanym Mountain Meadow w stanie Utah – życie straciło ponad 120 osób, w tym wiele dzieci i kobiet. Rzeź całych rodzin wędrujących na Zachód w poszukiwaniu lepszego życia odbiła się głośnym echem w całym kraju – wywołując interwencję armii Stanów Zjednoczonych, zwaną później „Wojną w Utah”. Choć od samego początku nikt nie miał wątpliwości, kto dopuścił się tej okrutnej zbrodni – Mormoni przez ponad 150 lat próbowali zrzucić odpowiedzialność za masakrę na niewinnych Indian z plemienia Pajutów.

niedziela, 13 marca 2022

Masakra w Oradour-sur-Glane

   10 czerwca 1944 roku, w niewielkiej francuskiej wsi Oradour-sur-Glane, Druga Dywizja Pancerna SS „Das Reich” popełniła jedną z największych i zbrodni wojennej na terenie okupowanej przez III Rzeszę Europy Zachodniej. W ciągu kilku godzin bezlitośni SS-mani wymordowali niemal wszystkich mieszkańców, a całą wieś doszczętnie spalili. Tylko kilku osobom udało się uratować. Ślady tej bestialskiej zbrodni są tam widoczne do dziś. Jednak sam powód dokonania masakry nadal owiany jest tajemnicą, a pytań zdaje się być więcej niż odpowiedzi.

    Dlaczego SS-mani zdecydowali się unicestwić całą wieś, zabijając prawie siedmiuset jej mieszkańców? Historycy wciąż spierają się na ten temat. Czy była to zemsta za porwanie i zabicie niemieckiego oficera? Odwet za działania francuskiego ruchu oporu? Pomoc mieszkańców udzielona partyzantom? A może fatalna w skutkach pomyłka? Pojawił się także zupełnie inny powód, który miał zostać pominięty w oficjalnych opracowaniach. Czy tragedia mieszkańców wsi Oradour-sur-Glane mogła mieć związek z niezwykle cennym ładunkiem, który SS-mani próbowali w tajemnicy wywieźć z Langwedocji?

środa, 5 stycznia 2022

Pornokracja - haniebne lata papiestwa


   W pierwszych latach X wieku rozpoczął się najbardziej haniebny okres w długiej historii Watykanu. Przez blisko sześć dekad kolejni papieże byli tylko posłusznymi marionetkami w rękach dwóch groźnych i przebiegłych kobiet, pochodzących z arystokratycznego rodu. Teodora i jej córka Marozja zyskały wówczas złą sławę największych nierządnic Rzymu, które gotowe były na wszystko, aby tylko zaspokoić swoje własne ambicje. Nigdy wcześniej i nigdy później kobiety nie miały tak wielkiej władzy w Kościele. Każdego, kto stanął na ich drodze czekała śmierć.


   Najpierw Teodora, a później jej córka Marozja nie tylko decydowały o wyborze kolejnych papieży, ale także o ich późniejszej detronizacji. Zwykle kończyła się ona nagłym zgonem nieposłusznych im ojców świętych. Obie były kochankami papieży, a nawet rodziły im dzieci, które później same siadały na papieskim tronie. Lata ich haniebnych rządów przeszły do historii Kościoła jako „saeculum obscurum” – ciemne stulecie. Dziś czas ten nazywany jest także okresem pornokracji, czyli epoką, w której Watykanem rządziły ladacznice.

poniedziałek, 16 marca 2020

Dzikie dziecko - historia Victora z Aveyron

   W roku 1799 w południowej Francji trzech myśliwych schwytało dzikie dziecko. Było brudne, nagie i przestraszone. Nie miało więcej niż dziesięć lat. Mieszkało samotnie w lesie i żywiło się tym, co znalazło lub upolowało. Jego ciało pokrywały liczne blizny oraz rany, których znaczna część wydawała się być zadana przez innych ludzi. Zamiast mówić – chłopiec warczał niczym zwierzę. Swoim wyglądem budził zarówno przerażenie, jak i ciekawość miejscowej ludności. Został zapamiętany jako Victor z Aveyron. Wielu ówczesnych pedagogów i psychiatrów zastanawiało się czy dzikie dziecko może zostać skutecznie ucywilizowane. Dokonywane przez najlepszych specjalistów próby uczynienia z dzikusa pełnoprawnego członka społeczeństwa trwały kilka lat i okazały się znacznie trudniejsze niż początkowo sądzono...


   Dzikie dzieci, zwane też czasami „dziećmi wilczymi” znane są dziś z literatury, filmów i legend. Egzystujące w społecznej izolacji, wychowywane przez zwierzęta znajdowane były w najdalszych zakątkach świata. Łączył ich strach przed ludźmi, nieumiejętność mówienia oraz brak norm społecznych. Schwytany w roku 1799 Victor z Aveyron uważany jest dziś za ostatni potwierdzony przypadek odnalezienia dzikiego dziecka w Europie. Czy jednak rzeczywiście Victor był dzikusem wychowanym samotnie wśród zwierząt, z dala od ludzi? A może tylko upośledzonym umysłowo chłopcem pozostawionym przez rodziców w lesie na pewną śmierć, krótko przed jego odnalezieniem? 

wtorek, 23 lipca 2019

Sodomia w Spirze - proces Katheriny Hetzeldorfer

   Katherina Hetzeldorfer nie chciała żyć jak kobieta i w ogóle tego nie ukrywała. Ubierała się w męskie stroje, mówiła i zachowywała się jak mężczyzna. Pragnęła innych kobiet, a gdy niewiasty nie chciały oddać jej się dobrowolnie – zaczęła je gwałcić za pomocą sztucznego penisa, którego własnoręcznie wykonała. Świadkowie mówili, że przez dwa lata żyła w kazirodczym związku z rodzoną siostrą, którą osobiście pozbawiła dziewictwa. W średniowiecznej Europie takie zachowanie nie mogło pozostać bezkarne. Skłonności seksualne Katheriny uznane zostały na najcięższą zbrodnię i zaprowadziły kobietę przed sąd. Chęć bycia mężczyzną okazała się silniejsza niż strach przed nieuchronną karą. Za swoje czyny zapłaciła najwyższą cenę, stając się tym samym pierwszą kobietą, która została skazana i stracona za homoseksualne stosunki z innymi kobietami…


   Średniowieczny proces Katheriny Hetzeldorfer to pierwszy w historii udokumentowany przypadek wykonania wyroku śmierci na kobiecie za dopuszczenie się homoseksualnych kontaktów z przedstawicielkami tej samej płci. Wcześniej za podobne „zbrodnie sodomii” skazywano wyłącznie mężczyzn. W trakcie jej rozprawy sądowej z roku 1477 żaden sędzia nie potrafił nawet nazwać przestępstwa, jakiego się dopuściła. Przed wprowadzeniem XVI-wiecznego niemieckiego kodeksu karnego „Constitutio Criminalis Carolina” (uznawanego za pierwszą wielką kodyfikację prawa czasów nowożytnych) czyny, których dopuściła się Katherina Hetzeldorfer nie miały jeszcze swojej prawnej nazwy. Mimo to, znaleziono sposób, aby ukarać kobietę za sodomię, a potem zapomnieć o tej historii na ponad pięćset lat…

czwartek, 13 grudnia 2018

Grzechotnik Jack - śmierdzący poskramiacz węży

   S.A. McIntyre w ostatnich latach Dzikiego Zachodu miał opinię jednego z najlepszych tropicieli wilków i kojotów w regionie na zachód od Gór Skalistych. W ciągu jednego roku potrafił upolować nawet sześćset drapieżników. Dzięki temu zajęciu dorobił się niezłych pieniędzy. Jednak jego największą miłością były grzechotniki. Nigdy się z nimi nie rozstawał a swoje gady nosił przewieszone przez szyję niczym szal. Do tego samego zmuszał nawet własne dzieci, za co zapłacił wysoka cenę. Nikt nie wiedział jak brzmi jego prawdziwe imię ale jego pseudonim i profesję znał każdy. Szanowano go ale i pogardzano nim jednocześnie. Wielu o nim mówiło, jednak tylko nieliczni mieli odwagę spotkać go osobiście. Nikt bowiem nie śmierdział na Dzikim Zachodzie bardziej niż „Grzechotnik Jack”…


   Historia „Grzechotnika Jacka” McIntyre’a pokazuje, że aby zapisać się czymś wyjątkowym w historii Dzikiego Zachodu nie trzeba było być najszybszym rewolwerowcem wygrywającym swój pojedynek w samo południe, ani zamaskowanym bandytą okradającym pociągi czy banki, ani nawet nieustraszonym szeryfem, który w majestacie prawa wieszał pazernych koniokradów. I choć obecnie nazwisko tego ekscentrycznego „poskramiacza węży” niewiele już mówi nawet tym, którzy pasjonują się opowieściami rodem z klasycznych westernów – gdy Jack żył, nie było w Górach Skalistych człowieka, który by o nim nie słyszał. Mało tego – nie było zbyt wielu takich, którzy nie życzyliby mu po prostu szybkiej śmierci. Zwłaszcza, gdy nie mogli już znieść jego smrodu…

poniedziałek, 8 października 2018

Klub kobiet samobójczyń

   W drugiej połowie lat 20. XX wieku, wśród młodych kobiet ze środowiska paryskiej bohemy artystycznej, zapanowała epidemia tajemniczych samobójstw. Piękne i utalentowane Francuzki, nie zważając na swoją sławę i popularność, odbierały sobie życie – jedna po drugiej. Przez kilka lat miejscowa policja nie potrafiła rozwikłać tej makabrycznej zagadki. Dopiero śmierć przyjaciółki pisarza Clémenta Vautela sprawiła, że o sprawie zaczęto mówić w całym Paryżu. Na jaw wyszła prawdziwa działalność tajemniczego klubu, którego celem była pomoc potrzebującym Paryżankom. I niezbędną pomoc kobiety rzeczywiście otrzymywały – jednak nie taką, o jakiej wszyscy myśleli…


   Młodość, ujmująca powierzchowność, powodzenie u mężczyzn, bogactwo, sława, a nawet liczne rzesze oddanych wielbicieli – wydawać by się mogło, że paryskim artystkom niczego więcej do szczęścia nie było potrzebne. Jednak dla części kobiet to nie wystarczało. Ich życie, pomimo odnoszonych zawodowych sukcesów, pełne było gorzkich chwil. Miłosne zawody, melancholia, nerwica i depresja sprawiały, że niewiasty pragnęły raz na zawsze rozstać się ze swoim życiem. Co zrobić, gdy nie ma się wystarczającej odwagi do popełnienia samobójstwa? Najlepiej wtedy zostać członkinią klubu, który zapewni potrzebne, definitywne wsparcie. Paryski „Klub kobiet samobójczyń” przez kilka lat cieszył się niesłabnącym powodzeniem u przedstawicielek środowiska artystycznego. Kobietom dostarczano niezbędnych narzędzi, uczono o najskuteczniejszych sposobach i nawet wyznaczano ostateczny termin pożegnania się z pełnym cierpienia, niechcianym życiem. I to wszystko za cenę miesięcznej składki członkowskiej. W cenę wliczona była anonimowość i dawka ulubionego narkotyku. Tak na zachętę…

wtorek, 4 września 2018

Rzeź w Glencoe

   Pod koniec XVII wieku, w Szkocji doszło do jednego z najtragiczniejszych wydarzeń w nowożytnej historii tego kraju. Wskutek intryg i spisku, członkowie klanu MacDonaldów w ciągu jednego dnia zostali podstępnie wymordowani na rozkaz króla Anglii Wilhelma III. Oprawców gorliwie wspierali Campbellowie – szkocki klan, który za wszelką cenę starał się pozbyć swoich znienawidzonych sąsiadów. Za wspieranie jakobitów, za marzenia o niepodległej Szkocji i za miłość do własnej ojczyzny MacDonaldowie zapłacili najwyższą cenę. Dzień 13 lutego 1692 roku przeszedł do historii jako „rzeź w Glencoe”.


    Przyjęci z honorami goście, korzystający z hojności gospodarzy, przez kilka dni jedli, pili i bawili się. Przez dziesięć dni udawali najlepszych przyjaciół, by pewnego ranka z zimną krwią wymordować jedną trzecią mieszkańców wioski. Nie oszczędzono nikogo. Najpierw z rąk połączonych oddziałów Anglików i Szkotów, a potem z zimna i wyczerpania ginęły dzieci, kobiety i starcy. Dla nikogo nie było litości. I choć zbrodnia ta odbiła się głośnym echem w Europie na przełomie XVII i XVIII wieku, żaden sprawca rzezi nigdy nie poniósł jakiejkolwiek odpowiedzialności. Oto historia zbrodni bez kary, gdzie rękę na Szkota podniósł inny Szkot.

niedziela, 1 kwietnia 2018

August Gissler i tajemnica Wyspy Kokosowej

   Na przestrzeni ostatnich wieków marzenia o odnalezieniu pirackiego skarbu stały się celem życia wielu poszukiwaczy skarbów. Stare mapy, zagadkowe wpisy w dziennikach oraz opowieści przekazywane sobie przez żeglarzy, gdzieś w obskurnych tawernach – to wszystko rozpalało wyobraźnię ludzi, każąc im podążać do najdalszych zakątków świata tropem zrabowanego złota, srebra i klejnotów. Na przełomie XIX i XX wieku niemiecki inżynier August Gissler, przez prawie trzy dekady, owładnięty był obsesją na punkcie odnalezienia pirackiego łupu, który według legend miał być ukryty na odległej Wyspie Kokosowej. Aby zrealizować swoje marzenie, gotów był poświęcić wszystko, co było dla niego najcenniejsze. Uparcie dążył do celu, nie zwracając uwagi na wszelkie kłopoty i przeciwności losu. Do końca wierzył, że skarb jest na wyciągnięcie ręki. Jednak wulkaniczna wysepka nie zamierzała zbyt łatwo podzielić się z nim tym, co miała najcenniejszego…


   Położona na Pacyfiku Wyspa Kokosowa, jak żadne inne miejsce na ziemi, kusiła śmiałków obietnicą szybkiego wzbogacenia się. Próbowało wielu. Jedni rezygnowali z poszukiwań po kilku dniach, inni po kilku miesiącach, ale August Gissler nie zamierzał się poddać. Przez 27 lat bezustannie starał się odnaleźć skarby zakopane przez dwóch słynnych XIX-wiecznych piratów - Don Pedro Beniteza, znanego jako „Krwawa Szpada” Bonito oraz kapitana Williama Thompsona. Aby być bliżej skarbu, Gissler i jego żona Mary, pod pretekstem założenia rolniczej kolonii, spędzili na Wyspie Kokosowej 14 lat. Dla jednych ludzi, ich wysiłek stał się symbolem ludzkiej wytrwałości, dla innych – czystej naiwności. Opuszczeni przez wszystkich, nie tracili nadziei i wiary na ostateczny sukces. Jednak zadanie, które przed sobą postawili okazało się znacznie trudniejsze niż przypuszczali…

sobota, 9 grudnia 2017

Nazino - wyspa śmierci

   W roku 1933 ponad 6 tysięcy przypadkowych osób zostało aresztowanych na ulicach Moskwy i Leningradu, a następnie wysiedlonych na małą syberyjską wyspę Nazino. Jako „niepożądany element społeczny” mieli ciężko pracować ku chwale Związku Radzieckiego, aby odkupić swoje wszystkie winy. Bez dachu nad głową, bez ciepłej odzieży, bez pożywienia i narzędzi do pracy. Pozostawieni na łasce sadystycznych strażników walczyli o przetrwanie. Nieludzkie warunki życia, desperacja więźniów oraz panujący tam niewyobrażalny głód – to wszystko doprowadziło na wyspie do przerażających aktów barbarzyństwa i kanibalizmu. Tylko jeden człowiek odważył się zbadać pogłoski o tej tragedii, jednak władze ZSRR przez kilkadziesiąt lat robiły wszystko, aby historia wyspy Nazino nigdy nie ujrzała światła dziennego…


   Wyspa Nazino zwana była początkowo przez miejscowy lud Ostiaków „wyspą śmierci”. Po wydarzeniach z maja 1933 roku zaczęto na nią mówić „wyspa kanibali”. Gdyby nie jeden człowiek – Wassilij Arseniewicz Wieliczko – instruktor partyjny, propagandzista i korespondent lokalnej gazety w obwodzie Aleksandrowskoje, świat nigdy nie usłyszałby o tym, co wydarzyło się na syberyjskiej wyspie. Prawda o Nazino wyszła na jaw dopiero pod koniec lat 80. XX wieku, gdy Imperium chyliło się już ku upadkowi, a drzwi tajnych archiwów radzieckich otworzyły się dla badaczy i historyków. Kim byli ludzie zesłani na „wyspę kanibali”? I co tak naprawdę stało się z tymi, którzy cudem ocaleli?

środa, 25 października 2017

Józef Cyppek - rzeźnik z Niebuszewa

   Historia zapamiętała Józefa Cyppka jako wcielenie największego zła. Seryjny morderca i kanibal siał postrach na ulicach powojennego Szczecina. Jego ofiarami padały kobiety i dzieci. Mówiono później, że ten niepozorny dziwak i samotnik, z ludzkiego mięsa przyrządzał bigos, który sprzedawał na pobliskim straganie. I choć po krótkim śledztwie skazano go tylko za jedno morderstwo, opowieści o jego czynach szybko przeszły do legendy. Ludzie przez długi czas szeptali na ulicy o makabrycznych szczegółach popełnianych przez niego zbrodni. Dziś rodzi się jednak pytanie – czy wszystko to, co wiemy o Cyppku jest prawdą? Odpowiedź nie jest już tak oczywista, jak była w dniu, w którym „Rzeźnik z Niebuszewa” zawisł na szubienicy…


   W jego biografii jest wiele luk i białych plam, które przez ostatnie dziesięciolecia, z różnym skutkiem, próbowały wypełnić miejskie legendy. Trudno dziś ustalić ponad wszelką wątpliwość, co jest prawdą, a co mitem. Po Józefie Cyppku pozostały tylko niepełne akta sprawy i szepty ulicy. Krążące po Szczecinie plotki i ludzkie domysły wykreowały obraz pierwszego powojennego polskiego seryjnego mordercy-kanibala, który zabić miał nawet kilkadziesiąt osób. Czy Cyppek naprawdę ćwiartował swoje ofiary, a ich mięso sprzedawał na miejskim bazarze? Ile prawdy jest w opowieściach przekazywanych przez najstarszych mieszkańców miasta? I czy słusznie ten dziwak i samotny inwalida z powojennego Szczecina nazywany jest dziś „Rzeźnikiem z Niebuszewa”?

niedziela, 11 czerwca 2017

Krzysztof Kolumb i ludobójstwo Indian

   Gdy Krzysztof Kolumb 12 października 1492 roku dopłynął do brzegów Nowego Świata, doszło do nagłego zderzenia dwóch całkowicie odmiennych kultur i cywilizacji. Tego dnia, spokojni i pokojowo nastawieni do przybyszów Arawakowie przywitali na swojej ziemi aroganckich, okrutnych i żądnych złota Hiszpanów. Gwałty, grabieże, wyzysk, zniszczenia oraz morderstwa, dokonywane na tubylcach – wszystko to działo się za przyzwoleniem człowieka, którego nazwisko przeszło do legendy i jest dziś nierozerwalnie związane z odkryciem Ameryki. Kim był ten człowiek, skąd pochodził i jakie były jego rzeczywiste intencje? Oprócz wszystkich niejasności, związanych z prawdziwym nazwiskiem i pochodzeniem Krzysztofa Kolumba, istnieje jeszcze jedna, dużo bardziej mroczna tajemnica, o której świat zapomniał…


   Spotkanie Arawaków z Hiszpanami stało się początkiem nie tylko dominacji białego człowieka w Nowym Świecie, ale i wstępem do zagłady rdzennych mieszkańców nowo odkrytego lądu. Odkrycie Ameryki rozpoczęło erę podróży morskich do coraz odleglejszych lądów, nieznanych dotąd mieszkańcom starego kontynentu. Historia wypraw i odkryć Krzysztofa Kolumba przedstawiana jest w wielu filmach i książkach jako wielka, bohaterska przygoda dzielnych żeglarzy. Tymczasem prawda o tych wydarzeniach jest znacznie bardziej mroczna niż można byłoby przypuszczać…

niedziela, 2 kwietnia 2017

Wercyngetoryks - wódz wszystkich wodzów

   Gdy rzymskie legiony podbijały Galię, tylko jeden człowiek zdołał zjednoczyć zwaśnionych Celtów i poprowadzić ich do wspólnej walki z wrogiem. Wercyngetoryks, syn króla Arwernów, stanął na czele galijskiego powstania przeciwko Rzymowi. U jego boku walczyło ponad ćwierć miliona wojowników ze skłóconych i wrogich sobie celtyckich plemion. Jego imię przeszło do legendy, choć imieniem wcale nie było. Stał się bohaterem Francji i symbolem ich narodowej dumy, choć on sam z Francją niewiele miał wspólnego…

 
   Wercyngetoryks stanął do walki przeciwko Juliuszowi Cezarowi, jednemu z największych wodzów starożytnego świata. Był okrutny zarówno dla swoich wrogów, jak i współtowarzyszy. Tych, którzy mu się sprzeciwili okaleczał lub zabijał. Wolał palić miasta niż oddać je wrogowi. Dla zwycięstwa gotowy był poświęcić nawet starców, kobiety i dzieci. Swoją litość okazał tylko raz i szybko pożałował tej decyzji. Mimo porażki stał się symbolem zwycięstwa, a jego majestatyczna kapitulacja wzbudziła współczucie nawet w samych Rzymianach…

niedziela, 29 stycznia 2017

Tygrysica z Champawat

   Na przełomie XIX i XX wieku, w spokojnym dotąd regionie na pograniczu nepalsko-indyjskim, wśród miejscowej ludności zapanował strach. Tygrysica z Champawat w ciągu kilku lat zaatakowała i zabiła co najmniej 436 osób. Mężczyźni, kobiety i dzieci ginęli jeden po drugim, często wyciągani przez dziką bestię prosto ze swoich łóżek. Nawet nepalskie wojsko nie potrafiło powstrzymać tych krwiożerczych łowów. Dziką wściekłość bestii i jej agresję przypisywano złym mocom i demonom. Kres tej tragedii położył dopiero słynny brytyjski „Łowca ludojadów” James "Jimmy" Corbett, który po wielu trudach nie tylko zabił zwierzę, ale również odkrył prawdziwy powód ataków tygrysicy na ludzi.


   Przez kilka lat bestia grasująca u stóp Himalajów skutecznie unikała kul myśliwych i zastawianych na nią pułapek. Z ataku na atak stawała się coraz bardziej zuchwała, a ludzie ze strachu barykadowali się w swoich chatach. To jednak nie powstrzymywało tygrysicy z Champawat przed kolejnymi polowaniami. Mieszkańcy Nepalu i Indii Brytyjskich byli sparaliżowani strachem i bezradni – zwłaszcza, że tygrysica kierowała się nie tylko uczuciem głodu, ale i osobistą zemstą za wyrządzoną jej przez ludzi krzywdę…

niedziela, 20 listopada 2016

Mord w Parośli - preludium do rzezi wołyńskiej

   Ukraińscy nacjonaliści z UPA przyszli nad ranem. Uzbrojeni w siekiery, piły i kosy. Najpierw podstępnie związali, potem zaatakowali wszystkich mieszkańców polskiej wsi Parośla na Wołyniu. W bestialski sposób życie straciło 173 Polaków z 26 rodzin. Ofiary umierały najczęściej od ciosów w głowę, zadanych siekierą. Mężczyźni, kobiety i dzieci – dla nikogo Ukraińcy nie mieli litości. W ciągu godziny wieś Parośla przestała istnieć. Wydarzenia z 9 lutego 1943 roku dały początek rzezi wołyńskiej - jednemu z najokrutniejszych aktów barbarzyństwa, dokonanego na ludności cywilnej podczas II wojny światowej.



    W Parośli ocalało zaledwie 13 osób, w większości dzieci. Przeżyty koszmar odcisnął na nich trwały ślad. Część z nich pozostała kalekami do końca życia. Nienawiść do Polaków, podsycana skutecznie przez nacjonalistów Ukraińskich doprowadziła do sytuacji, w której sąsiad z przyjaciela stał się wrogiem. Żądza krwi i marzenia o „wolnej Ukrainie” okazały się silniejsza niż przyjaźń kwitnąca przez lata pomiędzy dwoma narodami – polskim i ukraińskim. Mord we wsi Parośla stał się iskrą, która wywołała pożar na Wołyniu, doprowadzając tym samym do śmierci około 100 tysięcy ludzi. Ludobójstwo zaczęło się właśnie w Parośli…

piątek, 30 września 2016

Święci grzesznicy, czyli diabły w Watykanie

   Kościół katolicki przez całe stulecia czynił wiele, aby skutecznie zatuszować wszelkie grzeszne występki średniowiecznych papieży. Czasami się to udawało, czasami nie. Ich pontyfikaty cechowały się bujnym życiem erotycznym, pychą, nepotyzmem, sprzedażą stanowisk kościelnych, żądzą bogactwa lub krwawą walką o władzę, a lista papieskich występków wydawała się nie mieć końca. Zanim nastał słynny okres hańbiących rządów Rodriga Borgii, czyli papieża Aleksandra VI, jego średniowieczni poprzednicy – Jan XII, Jan XIII, Benedykt IX, Jan XXIII, Paweł II, Sykstus IV i Innocenty VIII – wcale nie byli lepsi…


   Od dwóch tysiącleci kolejni papieże stoją na czele Kościoła katolickiego. Dziś wielu ludziom wydaje się, że wszyscy papieże byli ludźmi starszymi, z doświadczeniem w piastowaniu kościelnych stanowisk. Nie zawsze tak jednak bywało, a sam papieski urząd często można było po prostu kupić. Nie ma wątpliwości, że ich historia nie jest bez skazy. I choć zdarzali się „Biskupi Rzymu”, do których nie można mieć żadnych zastrzeżeń, to jednak tych kilku pozbawionych skrupułów grzeszników do dziś skutecznie rzuca cień na cały Watykan. Oto historia kilku „Ojców Świętych”, którzy w średniowieczu gorsi byli od samego diabła…

sobota, 25 czerwca 2016

Pocahontas - prawdziwe życie legendy

   Chyba każdy zna opowieść o Pocahontas. Według legendy, córka indiańskiego wodza miała w roku 1607 uratować przed śmiercią z rąk Indian angielskiego kolonistę Johna Smitha. Historia ich późniejszego romansu, spopularyzowana w XX wieku przez animowany film Walta Disneya, stała się trwałą częścią popkultury. Tymczasem prawda o losach Pocahontas jest zupełnie inna i w niczym nie przypomina znanej bajki. Nie było ocalenia kolonisty przed śmiercią i nie było wielkiej miłości pomiędzy nimi, a John Smith pisząc po latach swoje wspomnienia, kłamał jak z nut…



   Jaka naprawdę była Pocahontas? Już sam jej przydomek oznaczał, że nikt w Indiańskiej wiosce nie traktował jej z należytym szacunkiem. Posądzana była o zdradę swojego plemienia, a także o nieobyczajne stosunki z angielskimi kolonistami. A mimo to przeszła do historii, stając się ważną częścią opowieści o Jamestown, pierwszej stałej angielskiej kolonii w Ameryce. Oto prawdziwa historia Pocahontas - jakże różniąca się od tego, co mówi znana legenda…

niedziela, 22 maja 2016

Romeo i Julia z Sarajewa

   Byli młodzi, piękni i szaleńczo w sobie zakochani. Ich związek z góry skazany był na porażkę, jednak oni nie chcieli się poddać. Serb Boško Brkič i Bośniaczka Admira Ismič mieli tylko jedno marzenie - być razem, ponad wszelkimi podziałami etnicznymi, w opanowanej wojną domową Jugosławii. W oblężonym Sarajewie, gdzie kule snajperów nie rozróżniały narodowości, ich miłość przegrała ze śmiercią, która choć zabrała im wszystko, nie była w stanie ich rozdzielić… 


   On - prawosławny chrześcijanin, ona - muzułmanka. Ich jedyną szansą na wspólne szczęście była ucieczka. Jednak wojenna rzeczywistość doprowadziła do tragedii, która stała się smutnym symbolem kraju, gdzie brat występował przeciwko bratu, a dzieci przeciwko rodzicom. Wolność czekała na nich po drugiej stronie mostu, do której nigdy nie doszli. Oto tragiczna historia „Romea i Julii z Sarajewa”

niedziela, 17 kwietnia 2016

Bitwa o krowę

  Od zarania naszych dziejów każda bitwa miała swoją przyczynę. Ogromne wpływy, wielkie bogactwa, urażona duma władców lub zdobycie nowych terenów - oto najczęstsze powody, dla których naprzeciw siebie stawały waleczne armie dwóch stron konfliktu. Nie inaczej było na XV-wiecznym Pomorzu. Tyle, że tam jedna z bitew rozegrała się z całkiem innego powodu. 300 mężczyzn zginęło, 100 dostało się do niewoli. A to wszystko z powodu tego, że mieszkańcy dwóch sąsiedzkich miast, pomorskiego Białogardu i brandenburskiego Świdwina, pobili się o… krowę!


   "Wojna o krowę" na Pomorzu nie była może najefektowniejszą bitwą średniowiecza, z pewnością jednak należała do tych, które na trwałe zapisały się w pamięci mieszkańców tych dwóch miast. Wydarzenia z roku 1469 przeszły do legendy, stając się z czasem powodem do wspólnego świętowania. Czy jednak rzeczywiście zwykła krowa stała się jedyną przyczyną rozpoczęcia brutalnej bitwy na wrzosowisku? Są tacy, którzy tak uważają. A może jednak chodziło o coś więcej…?

poniedziałek, 7 marca 2016

Prawdziwy Zorro - historia Joaquina Murriety

   Zorro - zamaskowany mściciel, który walczy w imieniu biednych i pokrzywdzonych ludzi - to jeden z najsłynniejszych bohaterów rodem z Hollywood. Wbrew pozorom, nie jest to fikcyjna postać. Człowiek, który stał się pierwowzorem szlachetnego „czarnego rycerza” istniał naprawdę. Joaquin Murrieta był uwielbiany przez biednych Meksykanów i znienawidzony przez amerykańskich stróżów prawa, jednak daleko mu było do człowieka, którego znamy z kinowych ekranów. Historia jego życia stała się legendą, choć on sam w ogóle na to nie zasłużył…


   Nazywano go "największym z buntowników", "mścicielem z Kalifornii" i "meksykańskim Robin Hoodem". Jako Zorro stał się symbolem walki z niesprawiedliwością społeczną, choć jako Murrieta wcale z nią nie walczył. Jego banda siała postrach w XIX-wiecznej Kalifornii. On sam chętnie kradł, napadał, podpalał i mordował, a mimo to na trwałe zapisał się w historii popkultury XX wieku. Gdzie kończy się prawda o Murriecie, a zaczyna legenda o Zorro? Czy Joaquin Murrieta zasłużył na miano szlachetnego mściciela?