niedziela, 20 listopada 2016

Mord w Parośli - preludium do rzezi wołyńskiej

   Ukraińscy nacjonaliści z UPA przyszli nad ranem. Uzbrojeni w siekiery, piły i kosy. Najpierw podstępnie związali, potem zaatakowali wszystkich mieszkańców polskiej wsi Parośla na Wołyniu. W bestialski sposób życie straciło 173 Polaków z 26 rodzin. Ofiary umierały najczęściej od ciosów w głowę, zadanych siekierą. Mężczyźni, kobiety i dzieci – dla nikogo Ukraińcy nie mieli litości. W ciągu godziny wieś Parośla przestała istnieć. Wydarzenia z 9 lutego 1943 roku dały początek rzezi wołyńskiej - jednemu z najokrutniejszych aktów barbarzyństwa, dokonanego na ludności cywilnej podczas II wojny światowej.



    W Parośli ocalało zaledwie 13 osób, w większości dzieci. Przeżyty koszmar odcisnął na nich trwały ślad. Część z nich pozostała kalekami do końca życia. Nienawiść do Polaków, podsycana skutecznie przez nacjonalistów Ukraińskich doprowadziła do sytuacji, w której sąsiad z przyjaciela stał się wrogiem. Żądza krwi i marzenia o „wolnej Ukrainie” okazały się silniejsza niż przyjaźń kwitnąca przez lata pomiędzy dwoma narodami – polskim i ukraińskim. Mord we wsi Parośla stał się iskrą, która wywołała pożar na Wołyniu, doprowadzając tym samym do śmierci około 100 tysięcy ludzi. Ludobójstwo zaczęło się właśnie w Parośli…

WOŁYŃ W MORZU OGNIA

Lokalizacja Kolonii Parośla-I na mapie II Rzeczpospolitej.
   Po rozpoczęciu II wojny światowej, na Kresach Wschodnich nastały ciężkie czasy. Doszło do masowych wywózek polskiej ludności, która została uznana przez władze Związku Radzieckiego za „element” wyjątkowo niebezpieczny. Większość mieszkańców została zesłana na Sybir.

   Wywózki ustały, gdy na Kresach pojawiły się wojska niemieckie. Jeden koszmar zmienił się w drugi – rozpoczęły się masowe mordy, które w niemal równym stopniu dotykały miejscowych Polaków, Ukraińców i Żydów. Brutalizacja życia codziennego miała ogromny wpływ na wzajemne stosunki dotychczasowych sąsiadów. Między mieszkańcami pojawiła się wrogość, nieufność i nienawiść. Przestało się liczyć to, kim był człowiek – coraz częściej mówiło się o tym, jakiej był narodowości.

   W coraz częstszych konfliktach o podłożu narodowościowym i etnicznym, swoja szansę upatrywali ukraińscy nacjonaliści. Ich marzenia o „Wielkiej Ukrainie”, wolnej od wszelkiej „obcej krwi” pojawiły się już w okresie I wojny światowej, ale dopiero brutalna polityka hitlerowskich Niemiec wobec Żydów pokazała Ukraińcom, że ich marzenia mogę się spełnić. Kierownictwo OUN (Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów) liczyło po cichu, że pójście w ślady nazistów przyczyni się do powstanie ich wymarzonego państwa. 

FAŁSZYWI SOWIECI I TATARSCY JEŃCY

Stepan Bandera (1909-1959).
Ukraiński nacjonalista, który zainspirował
swoich rodaków do rozpoczęcia na Wołyniu
masowych mordów na Polakach.
   Ukraińscy nacjonaliści wcale nie kryli swoich nazistowskich sympatii. Spośród wszystkich okupowanych przez III Rzeszę terenów, to właśnie Ukraińcy stanowili największą liczbę kolaborantów, którzy ochoczo pomagali hitlerowcom w eksterminacji Żydów. Do samego roku 1942, przy ogromnej pomocy ukraińskich batalionów zamordowano ponad pół miliona Żydów z Wołynia i Galicji. Po Żydach przyszedł czas na pozbycie się kolejnego wroga – mieszkających na Wołyniu Polaków…

   Latem 1942 roku w pobliżu polskich wsi na Wołyniu pojawiły się pierwsze ukraińskie patrole. Kilkuosobowe grupy młodych mężczyzn wchodziły na tereny gospodarstw, zaglądali przez okna do chałup. Mieszkańcom tłumaczyli, że są radzieckimi partyzantami, przygotowującymi się do ostatecznego starcia z hitlerowskim okupantem. Nie wszyscy miejscowi im wierzyli. Wątpliwości budził przede wszystkich język, jakim porozumiewali się przybysze. W rosyjskiej mowie dawało się wyraźnie usłyszeć ukraiński akcent. Strach i niepewność zapanowały na polskich wsiach. Wszyscy szukali odpowiedzi na pytanie – kto jest teraz przyjacielem, a kto wrogiem? Mimo to, większość Polaków wciąż jeszcze wierzyła, że jedynym ich wrogiem na Wołyniu są Niemcy. Na początku lutego mieszkańcy wsi Parośla, jako pierwsi przekonali się, jak bardzo się pomylili…

Hryhorij Perehijniak
(ps. "Dowbeszka-Korobka").
Przywódca sotni UPA, która napadła na
mieszkańców Parośli 9 lutego 1943 roku.
   W nocy z 7 na 8 lutego 1943 roku samodzielny pododdział ukraińskich partyzantów, zwany sotnią, pod dowództwem 35-letniego sierżanta Hryhorija Perehijniaka (ps. „Dowbeszka-Korobka”) dokonał swojej pierwszej zbrojnej napaści. Banda UPA (Ukraińskiej Powstańczej Armii) przypuściła atak na posterunek niemieckiej żandarmerii, broniony przez niemieckich żandarmów oraz Kozaków z oddziału policji pomocniczej. Ukraińcy uzbrojeni byli głównie w noże, siekiery i kosy, a niewielka część sotni także w rewolwery i pistolety maszynowe. Po trwającej prawie dwie godziny walce zdobyli budynek. Zginęło 7 Niemców, a 6 Tatarów dostało się do ukraińskiej niewoli.

    Po tym wydarzeniu żołnierze sotni Perehijniaka poczuli się jak zwycięzcy. Uważali, że nastał czas, aby wrogowie Ukrainy zaczęli zapłacili własną krwią za wszystkie krzywdy wyrządzone Ukraińcom. Żądza krwawej zemsty opanowała umysły nacjonalistów do tego stopnia, że prowadzona przez nich krucjata musiała przybrać jeszcze bardziej tragiczny obrót. Bandyci z UPA nie byli jednak osamotnieni w swoim pragnieniu zemsty. Do oddziału „Dowbeszki-Korobki” szybko zaczęli dołączać ukraińscy mieszkańcy pobliskich wsi. Cywile, którzy do tej pory żyli w zgodzie ze swoimi polskimi sąsiadami, nagle stali się ich wrogami. To była przecież ich ziemia, ukraińska. Nie chcieli tutaj obcych. Nie chcieli „Lachów”…

   Po ataku na posterunek sotnia, wraz ze schwytanymi tatarskimi jeńcami, skierowała się w stronę pobliskiej wsi Parośla. Przechodząc przez las, natknęli się na pięciu bezbronnych chłopów ze wsi Wydymer, pracujących przy wycince drzew. Wszyscy oni zostali brutalnie zamordowani.

GDY PRZYSZLI NAD RANEM...

Plan Parośli z zaznaczonymi wszystkimi gospodarstwami oraz zbiorową
mogiłą, gdzie spoczęły ciała zamordowanych mieszkańców wsi.
   Wieś Parośla (inaczej Kolonia Parośla I) powstała pod koniec XIX wieku. Umiejscowiona w województwie wołyńskim (gmina Antonówka, powiat Sarny), nie różniła się specjalnie od setek podobnych wsi na Wołyniu. W roku 1921 liczyła 24 zagrody, w których łącznie mieszkało 161 osób. Większość ludności była wyznania katolickiego. Wszyscy mieszkańcy znali się doskonale i żyli w bardzo przyjaznych stosunkach. Pod koniec roku 1942 Kolonia Parośla I – w 45 zagrodach mieszkało ponad 190 osób. Wszyscy byli Polakami, trudniącymi się rolnictwem i pracami leśnymi.

   Sotnia Perehijniaka pojawiła się w Parośli około godziny 3 nad ranem we wtorek, 9 lutego 1943 roku. Pierwsze obudziły się psy, które zaczęły szczekać. Wyrwani ze snu mieszkańcy nie wiedzieli co się dzieje. Podejrzewali, że we wsi pojawili się Niemcy. Przywódca Ukraińców pierwsze kroki skierował do domu Stanisława Kołodyńskiego. Głośne walenie do drzwi wystraszyło wszystkich domowników. Kołodyńscy nie mieli wyboru – wpuścili uzbrojonych mężczyzn do środka. Pierwszy wszedł „Dowbeszka-Korobka”, ubrany w zieloną kurtkę. Przez ramię miał przewieszony rewolwer w kaburze. Za nim weszło kilkunastu „żołnierzy”, ubranych w zniszczone, stare płaszcze. Niektórzy z nich wyglądali jak zwykli rolnicy. Do chałupy Kołodyńskich wprowadzono również sześciu wystraszonych tatarskich jeńców, odzianych tylko w koszule i kalesony. Wszyscy pojmani byli boso.

  Gospodarzowi intruzi przedstawili się jako sowieccy partyzanci, walczący z niemieckim okupantem. Zażądali podania sobie jedzenia. Mówili po rosyjsku, jednak nie mogli ukryć silnego ukraińskiego akcentu. Wszyscy mieszkańcy domyślili się od razu, że mają do czynienia z Ukraińcami, podszywającymi się pod Rosjan. W tym samym czasie reszta bandy ulokowała się w każdym domu w Parośli. Wśród mieszkańców zapanował strach...

Lokalizacja nieistniejącej już wsi Parośla. Na żółto zaznaczona jest droga do oddalonej o 8 km na wschód Antonówki.
Własnie tam trafiły wszystkie osoby, które przeżyły atak UPA na Paroślę.


OSTATNIA UCZTA

Miejsce, gdzie droga biegła przez środek wsi. (fot. Janusz Horoszkiewicz)
   Kołodyński nie chciał zdradzić ukraińskiemu przywódcy, gdzie schowane są zapasy słoniny. Mężczyzna za odmowę współpracy został brutalnie pobity. Obserwujący całe zajście 13-letni Witek, syn Stanisława, próbował ratować się ucieczką. Głęboki śnieg uniemożliwił mu jednak wydostanie się z gospodarstwa. Został złapany przez jednego z Ukraińców, który zaczął bić chłopca pięściami, wybił dwa zęby i zawlókł z powrotem do izby. I wtedy zaczęło się piekło…

   Perehijniak wziął do ręki siekierę i wszedł do jednego z pokoi. Za nim zaczęto wprowadzać Tatarów. Jednego po drugim. Po każdym kolejnym wejściu, w całej izbie roznosił się głuchy odgłos uderzenia. Nic więcej – żadnego krzyku, żadnego błagania o litość, żadnego jęczenia. Sześciu jeńców zostało zamordowanych pojedynczym uderzeniem siekiery w głowę. Dokładnie tak, jak zaplanowali Ukraińcy.

   Gdy nastał dzień, w każdej chałupie partyzanci rozkazali przygotować sobie posiłek i podać alkohol. Tłumaczyli się, że chcą dobrze zjeść, wypić i zabawić się zanim wyruszą w dalszą drogę, by walczyć w Niemcami. Kazali się godnie obsługiwać, obiecując przy tym, że jeśli mieszkańcy będą posłuszni to nic nikomu się nie stanie. Ludzie nie mieli wyjścia, musieli im uwierzyć. Ci, którzy stawiali jakikolwiek opór lub zadawali pytania – byli bici.

Prostokątne kopce są pozostałościami po domach w Parośli. (fot. Janusz Horoszkiewicz)


PROPOZYCJA NIE DO ODRZUCENIA

Tablica, upamiętniająca wszystkie rodziny,
które zostały zamordowane przez Ukraińców
w Parośli 2 lutego 1943 roku.
(fot. Janusz Horoszkiewicz)
    Banderowcy biesiadowali hucznie do godzin popołudniowych. Ukraińcy utworzyli również straż, która otoczyła wieś i zatrzymywała każdego kto chciał opuścić Paroślę. Nikt nie miał prawa wyjść, poza kilkoma wiejskimi parobkami, którzy okazali się być ukraińskimi chłopami. W międzyczasie do bandy Hryhorija Perehijniaka dołączyli kolejni ukraińscy mieszkańcy okolicznych wsi. Polacy dobrze ich znali, od wielu lat byli przecież sąsiadami. Odwiedzali się, pomagali sobie nawzajem, przyjaźnili. Teraz, w ciągu jednego dnia, stanęli po przeciwnych stronach barykady. Życzliwość do Polaków została zastąpiona przez wrogość, a przyjaźń przerodziła się w żądzę krwi – polskiej krwi…

   Około godziny 15, przywódca sotni dał swoim towarzyszom znak, że czas zakończyć ucztę. Wszystkim mieszkańcom powiedziano, że do wsi zbliżają się niemieckie oddziały. Jako że pomoc „sowieckim” partyzantom będzie przez Niemców surowo ukarana – w trosce o los Polaków, nakazano im dobrowolne związanie się. Miało to udowodnić Niemcom, że miejscowi gospodarze zostali siłą zmuszeni do wsparcia i nakarmienia partyzantów, co uchroniłoby ich przed krwawym odwetem.

    Ludzie tu mieszkający, nie raz już słyszeli o podobnych praktykach, które chroniły bezbronnych cywilów przed hitlerowskimi represjami. Nawet strażnicy z pobliskich lasów często opowiadali jak pomagali polskim partyzantom podkładać w lesie miny, a po wszystkim pozwalali przywiązywać się do drzew. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Część mieszkańców związała się sama. Matki wiązały swoje dzieci, a mężowie związywali swoje żony. Innych związali Ukraińcy. Ci, którzy próbowali stawiać opór, zostali pobici i skrępowani siłą. Następnie kazano wszystkim położyć się twarzą do podłogi i czekać w milczeniu. Więc Polacy milczeli i czekali. Na wolność, która nigdy nie nadeszła…

JEDNO UDERZENIE, JEDNA ŚMIERĆ

Witold Kołodyński - ostatni świadek
mordu w Parośli.
   Nagle, na umówiony znak, zaczęła się rzeź. Banderowcy wyciągnęli noże i siekiery. Nie oszczędzano nikogo. Leżącym ludziom rozrąbywano głowy, najczęściej pojedynczym uderzeniem siekiery. Jednych ostrzem, innych obuchem. Mężczyźni, kobiety i dzieci – mordowano wszystkich, po kolei, ze spokojem i uśmiechem na ustach oprawców. Miarowo, jak w morderczym zegarze, odmierzającym sekundy do zbliżającej się śmierci – jedno uderzenie, jedna śmierć. Niczym w zaplanowanej do ostatniego szczegółu egzekucji. Ukraińcy nie zlitowali się nawet nad niemowlętami, których małe główki przebijano wielkimi nożami. W kilku przypadkach niemowlęta zostały przybite bagnetami do kuchennych stołów. Jeden z ocalałych, 13-letni Witold Kołodyński (z całej jego 13-osobowej rodziny ocalał tylko on i jego siostra Teresa), tak opisywał po latach te tragiczne chwile:
„Ocknąłem się po jakimś czasie, głowa mnie bolała. To cud, że nie zacząłem jęczeć, bo oni jeszcze byli w domu. Czekałem, byłem sparaliżowany strachem, udawałem nieżywego. Wtedy usłyszałem, jak mama odezwała się płaczliwym głosem. Ukrainiec poszedł, zamachnął się siekierą, rąbnął i zapanowała cisza. Potem trącali nas butem, sprawdzali, czy żyjemy. Nie wiem, jak to się stało, że wytrzymałem, że nie próbowałem uciekać. Sam nie wiem.”
Krzyż wykonany przez Antona
Kowalczuka w roku 1974.
 Zawiera odważny napis,
wskazujący morderców.
(fot. Janusz Horoszkiewicz)
   Nie wszyscy mieszkańcy Parośli zginęli od razu. Część kobiet przed śmiercią była brutalnie gwałcona. Obcinano im również piersi. Niektórzy mężczyźni zostali niemal całkowicie obdarci ze skóry. Innym wyrwano żyły – od pachwin, aż po stopy. Wielu zamordowanym, przed zadaniem śmiertelnego ciosu siekierą, obcinano nosy, uszy, języki lub usta. Wyjmowano też gałki oczne z głowy, czasami je również obcinano. Ze szczególnym okrucieństwem Ukraińcy pastwili się nad komendantem miejscowego Związku Strzeleckiego, Walentym Sawickim, którego ciało zostało rozczłonkowane oraz nad miejscowym sołtysem Janem Chorążyczewskim, w domu którego oprawcy urządzili sobie libację tuż po zakończonej rzezi. Najmłodsze dziecko sołtysa, niespełna 12-miesięczny chłopczyk, został znaleziony martwy, przybity do stołu, tak jak inne niemowlęta. Był jednak jeden szczegół, który go wyróżniał. W jego malutkie usta jakiś zwyrodnialec włożył kawałek niedojedzonego, kiszonego ogórka – niczym chory symbol zemsty, dokonanej przez ludzi gnębionych głodem. Zupełnie tak, jakby o „wielki głód” na Ukrainie (z lat 1932-1933, który spowodował śmierć od 4 do nawet 7 milionów osób) banderowscy nacjonaliści oskarżali właśnie Polaków z Wołynia, a nie Józefa Stalina i jego polityki przymusowej kolektywizacji rolnictwa.

   Wszystkie gospodarstwa zostały po rzezi doszczętnie splądrowane i ograbione. Ukraińcy zabrali wszystko, co stanowiło dla nich jakąkolwiek wartość. Oprócz kosztowności, przywłaszczyli sobie żywność i zwierzęta hodowlane. Sąsiedzi bez skrupułów rabowali własność swoich niedawnych przyjaciół. Większość członków bandy Perehijniaka wywodziła się spośród cywilów, zamieszkujących najbliższą okolicę. Doskonale wiedzieli, jakie cenne rzeczy posiadali Polacy i gdzie mogli to ukryć. Po wywiezieniu wszystkich wartościowych łupów, wieś została podpalona. Kolonia Parośla przestała istnieć…

   Wbrew powszechnie panującej opinii, oprawcy nie pochodzili wyłącznie z „nizin społecznych”. Wielu z nich było ludźmi dobrze wykształconymi i majętnymi. Do bandy UPA należeli, między innymi, pracownicy wydziału oświaty z Włodzimierza oraz rodziny księży prawosławnych. Jednym z oprawców był nawet syn komendanta UPA z okręgu włodzimierskiego. Pokazało to, że akcja oczyszczania ukraińskiej ziemi z „polskiego elementu” miała swoich fanatycznych zwolenników zarówno wśród nizin społecznych, jak i na szczytach ukraińskiej inteligencji…

KRAJOBRAZ PO RZEZI

Do dziś w miejscu, gdzie stały domy w Parośli, rosną drzewa owocowe.
W ich pobliżu wciąż obecne są cegły domostw, zagrzebane w ziemi.
(fot. Janusz Horoszkiewicz)
    Pierwszym świadkiem rzezi w Parośli był rolnik ze wsi Wydymer, który późnym wieczorem dotarł w miejsce tego, co zostało po zgładzonej wsi. Zaalarmowany został przez Marię Bułgajewską, która przeżyła mord tylko dlatego, że udawała martwą. To właśnie jej udało się dobiec do Wydymeru, mimo wielu odniesionych ran. Po przybyciu do Parośli kolejnych Polaków, udało im się odnaleźć i uratować kolejnych 12 osób. W piwnicy domu Klemensa Horoszkiewicza odnaleziono również ukrywającą się, 6 osobową rodzinę żydowską Dawida Balzera. 

   W Parośli sotnia UPA, pod dowództwem Hryhorija Perehijniaka (ps. „Dowbeszka-Korobka”), w ciągu niespełna godziny, brutalnie zgładziła 26 polskich rodzin. Oprócz miejscowych, w kolonii zamordowano także 13 osób, pochodzących z innych wsi (Wydymer, Majdan, Grabina), które tego tragicznego dnia gościły w Parośli. Łącznie Ukraińcy zamordowali 173 osoby. Niewielu przeżyło - tylko 13 osób, w większości dzieci. Część z nich pozostała kalekami do końca życia.

   W obawie przed powrotem banderowców, nie zdecydowano się na natychmiastowy pochówek zamordowanych osób. Do Parośli powrócono ponownie następnego dnia, pod eskortą niemieckich żołnierzy, którzy zezwolili na pogrzeb. Z powodu braku czasu i panującego mrozu, który uniemożliwił wykopanie osobnych grobów, zdecydowano się na pochowanie ofiar rzezi w masowym grobie. Nie było trumien, a ciała owinięto w prześcieradła. Wykopany grób nie pomieścił wszystkich ciał, więc ułożono je jeden na drugim, tworząc kurhan. Był to trzeci już kurhan w Parośli – w pierwszym spoczywały szczątki ofiar najazdu Tatarów, w drugim zmarli podczas epidemii grypy „hiszpanki”. Tak oto na Wołyniu znienawidzony niemiecki okupant stał się dla niektórych polskich rodzin jedynym gwarantem bezpieczeństwa i spokoju.

   Dowódca pierwszej sotni UPA, Hryhorij Perehijniak (ps. „Dowbeszka-Korobka”) nie cieszył się długo wolnością. O ataku na Paroślę planował również podobny mord na mieszkańcach wsi Wydymer, jednakodstapił od tego pomysłu, gdy okazało się, że mieszkańcy Wydymeru byli w posiadaniu broni palnej, a znaczna ich część posiadała również doświadczenie wojskowe. Perehijniak zmarł podczas zasadzki na 200 żołnierzy niemieckich we wsi Wysock na Wołyniu, 22 lutego 1943 roku - dwa tygodnie po dokonaniu mordy w Parośli. Taka jest przynajmniej wersja oficjalna, ponieważ jego ciała nigdy nie odnaleziono, nikt też nie był świadkiem jego śmierci.

    Witold Kołodyński, który był ostatnim świadkiem zbrodni dokonanej we wsi Parośla zmarł w roku 2015, w wieku 85 lat.

Zbiorowa mogiła ofiar zamordowanych w Parośli. Ogrodzenie nie obejmuje jednak całej jej powierzchni.


"ŚMIERĆ LACHOM!"

Dmytra Kljaczkiwski (ps. "Kłym Sawur").
Jeden z dowódców UPA, odpowiedzialny
za dokonanie rzezi wołyńskiej.
   Zbrodnia w Parośli była pierwszym masowym mordem na wołyńskich Polakach, popełnionym przez UPA. Wyzwoliła w Ukraińcach wielkie pokłady wrogości, brutalności i morderczych żądz oraz dała początek rzezi wołyńskiej – aktowi ludobójstwa, którego w latach 1943-1944 dokonali ukraińscy nacjonaliści, przy znacznym wsparciu miejscowej ludności, wrogo nastawionej do mieszkających na Wołyniu Polaków. UPA, dowodzona między innymi przez Dmytrę Kljaczkiwskiego (ps. „Kłym Sawur”) oraz Iwana Łytwyńczuka (ps.„Dubowyj”), dokonywała masowych mordów na polskiej ludności. Największe nasilenie rzezi wołyńskiej zaczęło się 11 i 12 lipca 1943 roku. W tych dniach, w ponad 150 miejscowościach (w powiatach włodzimierskim, horochowskim i kowelskim), dokonano zmasowanych ataków pod hasłem „Śmierć Lachom!”. Ludzi zabijano w domach i kościołach. Polacy ginęli od siekier, młotków, kos, pił do drzewa, metalowych prętów, czyli od wszystkiego co mogło posłużyć za śmiercionośną broń.

   Do największych masakr na Wołyniu doszło między innymi w miejscowościach Janowa Dolina (600 ofiar), Wola Ostrowiecka (około 620 ofiar) i Ostrówki (520 ofiar). Według Ewy i Władysława Siemaszków, badaczy zbrodni UPA na Wołyniu – w latach 1943-1944 Ukraińcy zamordowali co najmniej 33 tysiące Polaków, jednak najbardziej prawdopodobna liczba ofiar rzezi wołyńskiej wynosić może nawet 60 tysięcy. UPA dokonała również masowych mordów na mieszkańcach z terenów dawnej Galicji Wschodniej (byłe województwa lwowskie, tarnopolskie i stanisławowskie). Według różnych szacunków, życie straciło tam kolejne 40 tysięcy Polaków, co daje łączną ilość ofiar rzezi wołyńskiej na przerażającym poziomie 100 tysięcy. Z rąk nacjonalistów zginęło również prawie tysiąc Ukraińców, którzy pomagali Polakom lub odmawiali wzięcia udziału w masowych mordach. Ich dokładna liczba nie jest dziś znana…

POSTSCRIPTUM...

Anton Dorofijewicz Kowalczuk,
człowiek-sumienie Ukrainy, który
uchronił Parośla oraz Wydymer
przed zapomnieniem.
   Jeszcze w roku 1943, w miejscu rzezi postawiono krzyż, upamiętniający wszystkich pomordowanych Polaków. Dziś już nie ma po nim nawet śladu. Pośrodku lasu, w miejscu, gdzie istniała Parośla, jeden z Ukraińców – Anton Dorofijewicz Kowalczuk w roku 1974 sam wzniósł pamiątkowy krzyż z informacją, że właśnie tutaj potwornej zbrodni dokonali jego rodacy – ukraińscy nacjonaliści, kierujący się nieopisaną wręcz nienawiścią do wszystkiego, co obce.

   Anton Kowalczuk do końca swoich dni modlił się w pobliskim kościele o dusze pomordowanych mieszkańców Parośli. I opowiadał ich historię każdemu, kto chciał słuchać. A chciało niewielu. Większość Ukraińców nie chciało też pamiętać o tym, co wydarzyło się 9 lutego 1943 roku. Tylko stary Anton, jako jeden z nielicznych był świadomy tego, jak wielką zbrodnię popełnili jego rodacy i czuł z tego powodu wielki wstyd. Miał wyrzuty sumienia i wciąż pamiętał. Bo tylko on chciał pamiętać…





*** Ogromne podziękowania dla ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego za zgodę na publikację zdjęć (autorstwa Janusza Horoszkiewicza, który bardzo wiele uczynił dla pamięci Kresowian, pomordowanych na Kresach przez UPA), pochodzących z artykułu „Szlakiem Wołyńskich Krzyży - Parośl” i przedstawiających współczesny widok okolic nieistniejącej już wsi Parośla na Wołyniu. Bez tych zdjęć powyższy artykuł byłby o wiele uboższy.

 Patronite

20 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawe informacje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Straszne,dziękuję za ten materiał.
    Nigdy nie możemy zapomnieć o tych tragicznych czasach.
    Panie Łukaszu widać profesjonalizm w szukaniu prawdy historycznej - gratulacje.
    Wiersz p.Marka w pełni podkreśla tragedię tych czasów ,bardzo dobre połączenie.
    Serdecznie Panów pozdrawiam. Maciej Dz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy artykul ,historyczny.
    Dziekuje za mozliwosc poznania tych "strasznych" momentow naszej historii.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie da się nawet wyobrazić tego, miałem to jakoś skomentować, nie dam rady. Panie Boże, miej nas w swej opiece.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bestje,mordercy. Zrozumieć ciężko nie mówiąc o komentarzu Boze broń ojczyznę miłą POLSKĘ..ukraińcy powinni ponieść odpowiedzialność i to srogą

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzień dobry, dopiero dzisiaj trafiłam na ten blog. Bardzo jestem poruszona. Mój ojciec Tadeusz Kopij nie za dużo opowiadał o tej historii, byłam dzieckiem. Jednym, który zginął 9 lutego 1943r.był mój dziadek Marcin Kopij, który rąbał drzewo w lesie.Był z Wydymera. Zobaczyłam na tablicy upamiętniającej jego imię i nazwisko... Cześć ich pamięci...
    Alina Hojan z domu Kopij.
    Podaję maila alinucha123@interia.pl

    Szukam krewnych, może ktoś coś wie... bardzo proszę o maila.
    Nie wiem czy dziadek miał jakieś rodzeństwo...

    OdpowiedzUsuń
  7. "6 Tatarów dostało się do ukraińskiej niewoli"
    No documents and no witnesses speak on any "Tatars", that were captived by the UPA in Wolodymirets.

    " Banderowcy biesiadowali hucznie do godzin popołudniowych. Ukraińcy utworzyli również straż, która otoczyła wieś i zatrzymywała każdego kto chciał opuścić Paroślę"
    No witnesses or documents tell on, that the people, who came to Parosla, surrounded the willage and did not let anybody to leave it.

    "Sotnia Perehijniaka pojawiła się w Parośli około godziny 3 nad ranem we wtorek, 9 lutego 1943 roku."
    The distance between Wolodymyrets and Parosla was no more than 20 km. The attack of the Perehinyak company on Wolodymyrets was at night from February 7 to 8, and the people, who killed the civilians in Parosla came there in the morning on February 9? You want to say that it took nearly the whole day and nearly the whole next night for "the Perehinyak company" to overcame that ~20 km between Wolodymyrets and Parosla? And a certain question: what for? To "hide" from the Germans at the place, that is very closed not only to Wolodymyrets, where the German garrison stayed, but also to several roads, that were often used by the Germans or their collaborators? A very stupid theory, isn't it? And also Kolodynsky, the only remained witness of the massacre, in 1991 said that the murderers were speaking on them as of the Soviet partisants and also their behavior at Parosla was much more like the behavior of the Soviet partisants during the so-called "food requisitions".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. błagaj o przebaczenie ukraincu a łapy precz od Polski.

      Usuń
    2. precz z Polski ukraińska hołoto !!!

      Usuń
    3. Won do pucina ukraińska szmato!

      Usuń
    4. What a scumbag trying to whitewash the savagery of upa butchers!

      Usuń
  8. wszystko co teraz mozesz zrobic ukraincu to błagać o wybaczenie ale bez odpowiedzi. Łapy precz o Polski!

    OdpowiedzUsuń
  9. Urszula Pliżga9 grudnia 2019 02:45

    W Parośli został zamordowany jedyny syn siostry mojego dziadka - Bolesław Burzyński l. 36. Nie był mieszkańcem Parosli, zajmował się handlem i akurat w tym dniu tam się znalazł.

    OdpowiedzUsuń
  10. biedni ludzi,dlatego nie lubie ukrainców a teraz muszę z nimi pracować co za czasy,przyjeżdzają tutaj leniwe i jeszcze zachowuja sie jak by im sie wszsytko należało

    OdpowiedzUsuń
  11. Moja rodzina od strony mamy pochodzi z Parośli 2 nad Horyniem to w sumie jest tuż obok. Opowieści o tym zawsze były ukrywane , nie można było o tym mówić. Rodzina Turowskich i Czarneckich ma swoich pomordowanych a ci co ocaleli znaleźli się w obozie w Równem. Potem zostali wywiezieni za zachód Polski a moi przodkowie zostali w Bialymstoku.

    OdpowiedzUsuń
  12. Mój pradziadek,prababcia i ich trzej synowie,żyli w Wydymerze.Anastazy Miszkiewicz,Albina Miszkiewicz i ich trzej synowie Antoni najstarszy mój dziadek i dwaj młodsi Stanisław i Jan.Ani dziadek ani jego bracia,już od lat nie żyją.Jeżeli ktoś,kogo rodzina pochodziła z Wydymera,chce się ze mną skontaktować mój mail mariola.rudakowska@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  13. Witam wszystkich, którzy czytają ten blog! Interesuję się historią mojej rodziny; otóż moi Dziadkowie pochodzą z Wydymera oraz ich dzieci, w tym moja mama Irena z domu Brzozowska. Pamiętam wiele z opowieści rodzinnych dziadków i mamy, a szczególnie o rzezi na Parośli.To właśnie mój dziadek Narcyz Brzozowski z Wydymera ,był jednym z pierwszych , którzy dotarli rankiem i zobaczył domy i ciała we krwi! I przywoził rannych jeszcze żywych do domu Jankiewiczów/ rodzina/. Dodam tylko, że dziadek Narcyz owijał ciała pomordowanych do wspólnego kurhanu i razem z braćmi i sąsiadami postawili krzyż z napisem " Jezu Ratuj nas". Wiem jeszcze, że po tym mordzie na Parośli , tego samego wieczoru, banda przyszła właśnie do domu dziadków i pytali o drogę, poprosili o chusteczkę bo byli zmęczeni mordem/ na ten wieczorny czas dziadkowie jeszcze nie wiedzieli o Parośli. Dopiero następnego dnia .....straszne czasy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, jestem prawnukiem Jana Jankiewicz (mam 72 lata) Pamiętam z opowieścci rodziców że nazwisko Brzozowski przewijało się w opowieściach moich rodzców i dziadków. Rodzice mieszkali w majątku Majdan (2 km od Parośli) Pozdrawiam Henryk Jankiewicz

      Usuń
    2. Witam ! Jestem wnuczką Narcyza Brzozowskiego , który mieszkał z rodziną na Wydymerze i prawdopodobnie jesteśmy spokrewnieni! Dlaczego ? Już wyjaśniam : Otóż Narcyz Brzozowski był bratem Sabiny Jankiewicz /z domu Brzozowska/. Z opowiadań w dzieciństwie , wiem o słynnej rzęzi na Polesiu wołyńskim. Dziadkowie dokładnie opowiadali nam o mordach i czasach II wojny światowej. 9 lutego wieczorem/ czyli po mordzie /1943 roku , roku grupa banderowców podająca się za partyzantów, szukali dziadka -czyli dziadka , żeby pokazał im drogę. A następnego dnia Bułgajewska o 6 rano powiadomiła o zbrodni dokonanej na Parośli ! Dziadek Narcyz razem z wujkiem WAlentym i mamą pojechali na Paroślę, po drodze mama została na Majdanie u Jankiewiczów u cioci Sabiny. Kiedy dziadek Narcyz przywoził na Majdan ocalałych . ale strasznie okaleczonych , to mama i ciocia Sabina opatrywały ich, mając tylko prześcieradła i denaturat do dezynfekcji. Na Parośli zginął też syn Józef Jankiewicz.

      Usuń
  14. Witam ! Jestem wnuczką Narcyza Brzozowskiego i prawdopodobnie jesteśmy spokrewnieni ! Otóż mój dziadek jest bratem Sabiny Jankiewicz, z domu Brzozowska. Dziadek Narcyz z rodziną mieszkał na Wydymerze razem z rodziną i jako jeden z pierwszych pojechał na Paroślę -następnego dnia po słynnym mordzie 9 lutego 1943 roku. Córka Narcyza -Irena / to moja mama/ ;pojechała razem z ojcem i została na Majdanie u cioci Sabiny. Kiedy dziadek przywoził okaleczonych ale ocalałych z rzezi na Parośli na Majdan , to mama z ciocią Sabiną, opatrywała ich , mając do dyspozycji jedynie skromne zapasy gazy i prześcieradła. Niestety takie były realia!! z opowiadań dziadka i mamy wiem , jak wszyscy przeżywali tragedię straszliwej zbrodni!! Na Parośli zginął także syn cioci Sabiny mamy kuzyn ; zabity strzałem w brzuch !! Mama zapamiętała na wiele lat ten widok !! i zapach świeżej krwi zabitego! Podobnie pamiętała wzrok jednego z banderowców, kiedy wieczorem po napadzie na Paroślę oddział tych , co mordowali mieszkańców , przyszli do domu dziadków i chcieli się spotkać z dziadkiem-jako gospodarzem , który miał pokazać im drogę podobno mieli się spotkać z innym oddziałem. Od dzieciństwa znałam historię swoich dziadków, którzy przeżywali dzień po dniu, czekając na .....To co najgorsze!!!! Niestety dziadkowie i rodzice już żyją w innym świecie!! Z pewnością lepszym !! Mamy wspomnienia oglądane są w czterech częściach pod hasłem -Wspomnienia Ireny Bylińskiej/ była po udarze-stąd wypowiedzi nieco trudniejsze/ Pozdrawiam Barbara

    OdpowiedzUsuń