Historia obozów koncentracyjnych nie zaczyna się wraz z nastaniem ideologii nazistowskiej i nie kończy się wyzwoleniem Auschwitz. Pierwszy obóz powstaje poza Europą, gdy Adolf Hitler ma zaledwie siedem lat. Kolejne pojawiają się na sześciu kontynentach, w niemal każdym kraju. Od ponad 100 lat nie nastał moment, w którym mapa świata byłaby od nich całkowicie wolna. Dziś nadal działają. Trafiają do nich ludzie pozbawieni prawa do sprawiedliwych procesów. Amerykańska dziennikarka Andrea Pitzer w książce „Noc, która się nie kończy. Historia obozów koncentracyjnych” przedstawia ich obraz od narodzin koncepcji aż do teraźniejszości.
Ich najbardziej znanymi symbolami są baraki i drut kolczasty. Jednak najważniejszym elementem definicji obozów koncentracyjnych nie jest ich wygląd, lecz przetrzymywani tam ludzie. Podczas gdy więzienia przeznaczone są dla osób skazanych przed sądem za popełnione przestępstwa, w obozach koncentracyjnych trzymano najczęściej ludzi, którzy uczciwego procesu zostali pozbawieni. Ich jedyną zbrodnią była przynależność do niepożądanej przez władze w ich kraju rasy, kultury lub religii. Często o decyzji zamknięcia w obozie decydowały poglądy polityczne – przeciwne do tych, które reprezentowała władza tworząca miejsca koncentracji.
Valeriano Weyler - hiszpański generał i gubernator Kuby. Twórca pierwszych obozów koncentracyjnych. |
Oficjalnym powodem ustanowienia kilku systemów obozowych była ochrona niepopularnej grupy osób rządzących przed niekontrolowanym gniewem społecznym. Zwykle jednak obozy służyły prewencji – ich celem było uniemożliwienie podejrzanej grupie popełnienia potencjalnych przestępstw w przyszłości, w tym obalenie „złej” władzy lub ustroju.
Amerykańska dziennikarka Andrea Pitzer w książce „Noc, która się nie kończy. Historia obozów koncentracyjnych” (Wydawnictwo Znak Horyzont) przedstawia historię tych miejsc. Swoją opowieść rozpoczyna na Kubie, podczas wojny amerykańsko-hiszpańskiej pod koniec XIX wieku. Śledzi losy przetrzymywanych więźniów na wszystkich kontynentach, by tą makabryczną podróż zakończyć tam, gdzie ją zaczęła – na Kubie, a konkretnie w więzieniu Guantanamo. Mogła to być książka ważna, spinająca klamrą stuletni okres gnębienia niewinnych ludzi zamkniętych za drutem kolczastym. Mogła próbować dać odpowiedź na bardzo ważne pytanie – dlaczego ludzie ludziom zgotowali ten los. Niestety, autorka nie wykorzystała szansy napisania poważnej historii obozów koncentracyjnych na całym świecie. Andrea Pitzer uległa bowiem współczesnej modzie na przeinaczanie historii i pomijanie faktów niewygodnych dla przygotowanej wcześniej (lub narzuconej jej przez wydawcę) narracji.
Początek lektury jest dość obiecujący. Znakomicie opisana historia konfliktu amerykańsko-hiszpańskiego na Kubie pod rządami Valeriano Weylera – hiszpańskiego generała i gubernatora wyspy. Korzystająca z licznych źródeł dziennikarka sprawia jeszcze wrażenie neutralnej narracji, dając czytelnikom możliwość wyrobienia sobie swoich własnych poglądów. Ciekawie jest także w przypadku rozdziału drugiego, gdzie poznajemy tragiczny los Burów zgotowany im przez Brytyjczyków. Część o pierwszej wojnie światowej czyta się jeszcze nieźle. Później jest już tylko gorzej…
Andrea Pitzer kolejne rozdziały poświęca innym imperiom, a swoją narrację opiera na wybranych przez siebie przykładach ludzi, którzy obozowego życia doświadczyli na własnej skórze. Rosyjskie Gułagi poznajemy oczami Dmitrija Lichaczowa, rosyjskiego historyka literatury i kulturoznawcę, który trafił na Wyspy Sołowieckie. Niemieckie obozy koncentracyjne zobaczymy poprzez postać Margarete Buber-Neumann – niemieckiej komunistki, która po pobycie w gułagu do komunizmu nabrała sporego dystansu. I wszystko w tych dwóch historiach byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że przykłady te nie są najtrafniejsze. Otóż czytelnicy, którzy do tej pory nie znali historii ani niemieckich, ani radzieckich obozów pomyśleć mogą, że tam wcale nie była tak źle. Życie obozowe można jakoś znieść, a jedynym problemem jest głód i… niewygodne łóżko.
Obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau. Autorka prezentuje jego ugrzeczniony obraz, gdzie aby przeżyć, wystarczyło trochę sprytu. |
Rozdział poświęcony Auschwitz jest tak bardzo rozmyty, że samego Auschwitz otrzymujemy niewiele. Opisywanie jego historii poprzez przykład kobiety, która była osobą funkcyjną i nawet nawiązała dobre stosunki z jedną ze strażniczek jest niewłaściwe. Brak tutaj okrucieństwa, tragedii i bólu. Ludzie żyją, pracują, mało jedzą i źle śpią. Kto ma szczęście, może liczyć na przydział do sortowania odzieży po więźniach, których zamordowano w komorach gazowych. I już. Potem nadchodzi wyzwolenie i naziści zostaną ukarani.
No właśnie! Naziści… W całej książce nie pada ani jedno zdanie, że opisywane obozy były założone przez Niemców i obsługiwane przez Niemców. Za śmierć milionów ludzi odpowiadali wyłącznie naziści. Niemieckie są wyłącznie ofiary. Za całe zło odpowiadają naziści. Czasami dziennikarka idzie zbyt daleko i wśród osób zakwaterowanych w jednym miejscu wymienia „nazistów i Niemców popierających Hitlera”. Określenie „faszysta” zostawia Andrea Pitzer dla określenia Polaków…
Najsłabszym punktem książki są fragmenty związane z polską historią. Autorka myli fakty, zmienia wydarzenia historyczne. Atak na radiostację w Gliwicach zamienia na „atak na punkt celny”. Znajomość historii drugiej wojny światowej wśród Amerykanów jest już legendarna, ale jednak osoba pisząca książkę z gatunku literatury faktu historię nie tylko powinna, ale musi znać. Jej niechęć do Polaków jest zresztą widoczna w kilku miejscach. Zamiast powojennej nazwy „Szczecin” używa niemieckiego „Stettin”, obozom dla polskich oficerów w Katyniu poświęca dosłownie jedno zdanie i całkowicie pomija zsyłki Polaków do ZSRR w roku 1940 (na Syberii, jej zdaniem, ginęli wyłącznie Rosjanie i niemieccy komuniści). Wielu czytelników będzie zdumionych, gdy przeczytają o tym, jak największym problemem z jakim zetknęli się Żydzi po wyzwoleniu z „nazistowskich obozów” w Polsce były pogromy dokonywane na nich przez antysemickich Polaków. Dużo uwagi Andrea Pitzer poświęca też Polskim represjom na osobach przyznających się w naszym kraju do bycia Żydami. Jednocześnie całkowicie pomija przypadki ratowania i ukrywania Żydów przez Polaków. To tylko kilka przykładów, bo w książce takich kamyczków jest znacznie więcej...
Andrea Pitzer nie mogła się zdecydować, czy chce być poważnym i obiektywnym dziennikarzem, czy może lewicową aktywistką, walczącą z wyimaginowanymi problemami tego świata poprzez pisanie historii od nowa. Częściej jest tym drugim i przynosi to książce „Noc, która się nie kończy. Historia obozów koncentracyjnych” największą szkodę. Z wielką powagą porównuje obozy przejściowe w Europie powstałe dla nielegalnych imigrantów z ostatnich lat do niemieckich obozów koncentracyjnych. Ubolewa, że znajdujący się tam imigranci się nudzą... Wybiela komunistycznych aktywistów z Ameryki Południowej, których rozgrzesza pomijając okrucieństwo jakiego się dopuszczali. W ogóle nie ma w książce złych komunistów, poza Józefem Stalinem oczywiście. A już typową lewicową narracją propagandową jest skandaliczny fragment, w którym dziennikarka z pełną powagą pisze, że większym problemem w Polsce po roku 1945 była niechęć Polaków do wyzwolonych z niemieckich obozów homoseksualistów niż okupacja naszego kraju przez Armię Czerwoną. Takich rzeczy pisać nie wolno. A jeśli już, to należałoby oczekiwać od wydawcy polskiego przekładu stosownej adnotacji w przypisie. Niczego takiego nie znajdziemy w książce.
Historia drugiej wojny światowej zaprezentowana w książce „Noc, która się nie kończy. Historia obozów koncentracyjnych” jest niestety dla Polski krzywdząca. Tak, jak dla większości Amerykanów krzywdzący będzie rozdział poświęcony więzieniu Guantanamo na Kubie. Autorka ubolewa, że terroryści nie mają „dostępu do telewizji i gier wideo”, natomiast amerykańskich żołnierzy i więziennych strażników przyrównuje do hitlerowców. W oczy rzuca się także jej niechęć do obecnego prezydenta USA, Donalda Trumpa. Ani razu nie użyła jego nazwiska, nazywając go wyłącznie „tym prezydentem” lub „prezydentem tego kraju”. Obiektywność w dziennikarstwie jest ważna, ale jeszcze ważniejsza jest wtedy, gdy postanawia się napisać książkę na tak trudny temat, jak obozy koncentracyjne.
Pomijając rozdziały poświęcone drugiej wojnie światowej, reszta treści jest dobrze napisana. Nie należy jednak wierzyć autorce na słowo. Zanim czytelnicy wyrobią sobie własne zdanie na poszczególne tematy, lepiej jest uzupełnić wiedzę literaturą uzupełniającą. Rozdziały poświęcone obozom w Azji oraz nieludzkie traktowanie terenów podbitych przez Brytyjczyków lub Niemców w Afryce są godne polecenia. Podobnie jak przypadki koncentracji „obywateli wrogich państw” w czasie pierwszej wojny światowej.
Książkę należy traktować wyłącznie jako wstęp do zagadnienia. Opiera się ona bowiem tylko na argumentacji jednej ze stron opisywanych konfliktów. U autorki historia jest niemal czarno-biała. Jedni są dobrzy, drudzy źli. Nie ma szarości, nie ma wyjątków. Nie ma przedstawionych przewinień osób, które znalazły się w obozie. A przecież nie od dziś wiadomo, że nie wszyscy oni byli pozytywnymi bohaterami i swoje za uszami mieli. Przeczytać książkę można, ale wyłącznie na własną odpowiedzialność. Aby zrozumieć całą historię obozów koncentracyjnych trzeba bowiem poznać argumentację każdej ze stron. Nawet tej, którą reprezentuje Andrea Pitzer. Nie trzeba się z nią zgadzać, ale dobrze jest ją poznać…
Andrea Pitzer
„Noc, która się nie kończy. Historia obozów koncentracyjnych”
ISBN: 978-83-240-5668-2
Liczba stron: 480
Okładka: Twarda
Wymiary: 165 x 245 mm
Tematyka, która mnie niezwykle interesuje.
OdpowiedzUsuńUuuu ale dużo ciekawostek
OdpowiedzUsuńMroczny temat ale jak ważny i tragicznie aktualny.
OdpowiedzUsuń