Życie tej kobiety to historia XX-wiecznej Polski w pigułce. Pochodząca z Wołynia Zofia doświadczyła wszystkich możliwych rodzajów wojennego piekła. Po kilku dziesięcioleciach postanowiła wrócić wspomnieniami do swoich tragicznych przeżyć. O swoim losie opowiedziała wnukowi. Mordy UPA, niemieckie transporty, uratowanie żydowskiego dziecka i nowe życie na Ziemiach Odzyskanych – dziennikarz Mateusz Madejski w książce „Zosia z Wołynia” przedstawił trudną rozmowę z własną babcią, ukazując tym samym wiele tajemnic i tragicznych wydarzeń, jakich doświadczało wiele polskich rodzin.
Zosia była zwyczajną dziewczynką, urodzoną i wychowana na polskich Kresach. I zapewne taka by pozostała, gdyby okrutny los nie zesłał na nią i na jej rodzinę ogromnej tragedii – jaką bez wątpienia był wybuch drugiej wojny światowej. Doświadczając piekła na ziemi, musiała nauczyć się w nim żyć. Tak normalnie – jak tylko w stanie była to uczynić nastolatka. Tragiczna wojna zmieniła świat, zmieniła Polskę. Zmieniła także Zofię. Przecież nie mogło być inaczej. Po wielu dziesięcioleciach, będąc już u kresy swojego życia, kobieta zdecydowała się swoimi wspomnieniami podzielić z własnym wnukiem – a za jego pośrednictwem, z polskimi czytelnikami.
Zosia z Wołynia długo szukała swojego domu po wojnie. Ostatecznie osiadła w Szczecinie. |
Zmieniająca się ojczyzna, przeorana bruzdami ludzkiego cierpienia i zderzona z losem dziewczynki zmuszonej do zbyt szybkiego dorośnięcia bez wątpienia jest wymarzonym tematem dla każdego pisarza, chcącego przedstawić szerzej losy własnej rodziny. Tymczasem autor poszedł na niesłychaną łatwiznę. Swoją babcię po prostu przepytał, potem nagrał, by na końcu wszystko przepisać – bez zbędnych jego zdaniem wyjaśnień i dopisków. A co najgorsze – bez tak bardzo potrzebnego w tym wypadku skonfrontowania wspomnień jego babci z materiałem źródłowym. Zastrzeżeń do Mateusza Madejskiego można mieć niestety więcej.
Już na samym wstępie autor kładzie na szali własną wiarygodność, czym sprawia, że wnikliwy czytelnik zacznie mu się bacznie przyglądać. Przyznaje, że historię swojej babci zawsze chciał poznać. Co więcej, sam wie doskonale, że życie tej kobiety było niezwykle ciekawe. Mało tego – kilka razy podkreśla, że historia jest jego pasją. Czyżby? Więc pierwsze pytanie, jakie można zadać nasuwa się samo – dlaczego wnuczek zdecydował się wysłuchać swojej babci dopiero wówczas, gdy w wieku niemal 90 lat trafiła do szpitala, a jej życie było poważnie zagrożone? Gdzie był wcześniej? Czyżby przez całe swoje dorosłe życie uważał, że nie ma w historii jego babci nic godnego uwagi? Przecież już na 8 stronie pisze wyraźnie, że jego zadaniem – jako dziennikarza – jest wyszukiwanie ciekawych historii. A takie właśnie było życie Zofii.
Mało wiarygodne wydaje się być jego tłumaczenie, że babcia przez całe swoje życie nie chciała o tym mówić. Miała prawo nie chcieć i trudno z jej decyzją dyskutować. Problem leży jednak zupełnie gdzie indziej, bo dziennikarz już na następnej stronie wspomina, że jako 10-latek słuchał jej opowieści „niczym zahipnotyzowany”. U czytelników może się więc pojawić się kolejne pytanie – to jednak chciała opowiadać, czy nie? Opowiadała małemu chłopcu, a dorosłemu pisarzowi już nie?
Przyjmując, że autor miał swoje powody, aby historią swojej rodziny zająć się dopiero teraz, wcale to nie oznacza, że książka nie ma innych wad. Otóż ma i to ona sprawiają, że tak ważny temat został w sposób tendencyjne zepsuty. Zamiast fascynującego i wstrząsającego świadectwa tamtych czasów, otrzymaliśmy miałką opowieść dla niewymagających czytelników, w dodatku – i to jest największy zarzut pod adresem Madejskiego – pisaną według ściśle ustalonego wiele lat temu wzoru na poprawność polityczną.
Podkreślmy jeszcze raz – ma do tego prawo. Zadaniem autora jednak jest obiektywne podejście do opisywanych przez siebie zagadnień. Tymczasem to właśnie dziennikarz – zadając swojej babci tendencyjne pytania – sam ją nakierowuje, aby otrzymać dokładnie takie odpowiedzi, jakich on sam oczekuje. Dopóki Zofia wypowiada się źle o swoich rodakach, nie tylko nie protestuje, ale i sam wiele dopowiada. Problem zaczyna się, gdy babcia zaczyna krytykować Niemców, albo Żydów. Wtedy Mateusz Madejski wciska guzik z napisem „STOP” – dalej już nie jedźmy!
W oczy rzuca się zwłaszcza nachalne wkładanie w usta Zofii słów, których kobieta ewidentnie nie chce wypowiadać. Tak jak wtedy, gdy dziennikarz kilka razy prowokuje swoją rozmówczynie do stwierdzenia, że na Wołyniu to Polacy prowokowali Banderowców (bo nie Ukraińców - zdaniem autora). Inny przykład – gdy Zofia delikatnie sugeruje, że Polacy mieli prawo nie lubić Żydów, bo Żydzi nie zawsze byli wobec Polaków w porządku – Madejski przerywa wypowiedź swoim standardowym pytaniem w stylu „ale pogromy były, prawda? Powiedz, że były!”.
I nawet gdy Zofia Hołub próbuje ewidentnie zmienić temat na bezpieczniejszy, niestrudzony dziennikarz nie daje za wygraną i nawet po kilku chwilach znowu naprowadza swoją rozmówczynie na temat złych Polaków i ich ofiar. Za wszelką cenę szuka też w naszym narodzie antysemityzmu. Całość wygląda trochę groteskowo i przypomina bardziej modę na „polskie obozy śmierci” niż poważne dziennikarstwo. No chyba, że pan autor książkę pisał na zlecenie – wtedy to już zupełnie inna historia.
Po przeczytaniu książki czytelnikom może też przyjść do głowy myśl, że opis na okładce, jak i wstęp autora wprowadzają w błąd. Celowo? Przypadkiem? Podkreślanie na każdym kroku faktu, że to właśnie Zofia uratowała żydowskie dziecko jest małym nadużyciem. Ona jedynie poinformowała o jego istnieniu inną polską rodzinę, która żydowską dziewczynkę ocaliła. Zofia uciekła z transportu do Auschwitz? Nie do końca. Ona sama nie wiedziała, gdzie jedzie. Nigdy nie udało się udowodnić, że ów transport zmierzał do jakiegokolwiek obozu. Zresztą autor nie ma zamiaru niczego udowadniać.
W roku 2019 Zofia Hołub odebrała z rąk prezydenta RP Andrzeja Dudy Order odrodzenia Polski. Po uroczystości przyznała, że był to dla niej wzruszający moment. |
Nie zadał sobie nawet minimum trudu, aby sprawdzić wiarygodność opowieść starszej kobiety, która miała prawo mieć problemy z pamięcią. Jej wspomnienia są chaotyczne, pourywane, niepełne. Mateusz Madejski raczej się tym nie przejmuje – nagrywa dalej w nadziei, że w końcu padnie jego ulubiony fragment o polskich pogromach ludności żydowskiej, o antysemityzmie, o prowokowaniu Ukraińców na Kresach. Dopóki padają słowa skierowane przeciwko Polakom – można mówić, co się chce. W razie czego autor delikatnie naprowadzi rozmówczynie na odpowiednie wspomnienia.
Jednym słowem można stwierdzić, że ogromny potencjał tej historii został całkowicie zmarnowany. Chciałoby się wierzyć, że odpowiada za to niewystarczający warsztat autora i jego lenistwo, a nie złe zamiary. Zamiast nagrywać i przepisywać słowo w słowo, należało życie bohaterskiej babci uhonorować wspaniałą książką, na którą z pewnością zasłużyła Zofia Hołub. Zamiast tego czytelnicy otrzymali papkę złożoną z kilku wspomnień. Osoby, które nie znają zbyt dobrze historii drugiej wojny światowej będą miały spory problem ze zrozumieniem tła przedstawianych wydarzeń i poprawnym umiejscowieniem ich na linii czasu XX-wiecznej Polski.
Na niewymagających czytelnikach wrażenie na pewno zrobią dramatyczne opisy i bezmiar ludzkiego cierpienia, które w ogromnej ilości wylewa się z kart książki. Prawdziwe ludzkie emocje zawarte w książce „Zosia z Wołynia” (Wydawnictwo Znak Horyzont) to chyba jedyna rzecz warta uwagi, ale choćby było ich nawet więcej, nie są one w stanie zawyżyć oceny tego dzieła. Wielka szkoda, bo choć Mateusz Madejski podkreśla, że jest miłośnikiem „literatury faktu”, to z całą pewnością nie jest miłośnikiem „historii Polski”. Na koniec wypadałoby jeszcze zaznaczyć, że z czystym sumieniem można by było zmienić podtytuł tej książki – z „Prawdziwej historii dziewczynki, która ocaliła żydowskie dziecko” na o wiele bardziej pasujący „Prawdziwa historia tego, co sam autor myśli i żeby o tym napisać, włożył swoje teorie w usta własnej babci”. Tak się nie pisze książek z gatunku „literatury faktu” panie Madejski…
Mateusz Madejski
„Zosia z Wołynia”
ISBN: 978-83-240-7821-9
Liczba stron: 288
Okładka: Twarda
Wymiary: 145x215 mm
Interesuję się historią ale o tej książce nie słyszałem. Na pewno godna uwagi i trafia na moją listę "do przeczytania"
OdpowiedzUsuńPozdrawiam