W nocy z 31 października na 1 listopada 1980 roku doszło do tragicznego pożaru w szpitalu psychiatrycznym w Górnej Grupie. Brak wody do gaszenia ognia, zamurowane wyjścia ewakuacyjne oraz pacjenci, uciekający i chowający się przed pijanymi strażakami - to wszystko sprawiło, że szanse na ratunek były niewielkie. W płomieniach zginęło oficjalnie 56 osób. Komunistyczna propaganda mówiła o bohaterskiej walce straży pożarnej z żywiołem, jednak to członkowie personelu medycznego okazali się prawdziwymi bohaterami. Narażając własne życie, wracali po swoich pacjentów tam, gdzie strażacy bali się wejść...
Szpital w Górnej Grupie, należący do Wojewódzkiego Zespołu Psychiatrycznego w Świeciu, nie cieszył się dobrą opinią. Złe warunki sanitarne oraz wykorzystywanie pacjentów do pracy w sąsiednich gospodarstwach rolnych to nie jedyne mroczne sekrety tego miejsca. Podobno nie wszyscy pacjenci, zamknięci w murach szpitala, byli chorzy psychicznie. Część z nich stanowili ludzie, których nie udało się wtłoczyć w ramy, panującego ówcześnie, systemu. Władze PRL robiły wszystko, aby opinia publiczna nie poznała wstydliwych szczegółów na temat funkcjonowania placówki oraz chaotycznie przeprowadzonej akcji ratowniczej.
SPADEK PO BISMARCKU
Dom misyjny Werbistów w Górnej Grupie, lata 20. XX wieku. |
Budynek szpitala w latach 30. XX wieku. |
Gdy przebudowa dobiegała końca, z ciężarówek zaczęto wyprowadzać ludzi ubranych w szpitalne piżamy. Byli to pacjenci, u których zdiagnozowano różnego rodzaju choroby psychiczne. Do chorych wkrótce dołączył personel medyczny. Dowódca całej akcji oznajmił nowym mieszkańcom: "To jest wasz nowy dom!", po czym milicjanci opuścili teren klasztoru. Cywilni budowlańcy dokonali ostatnich zmian - ołtarze z przyklasztornej kaplicy zerwano i wyrzucono do chlewu, a nad głównym wejściem zawieszono prowizorycznie wykonana tablicę "Szpital psychiatryczny w Górnej Grupie. Powiat Świecie". W tym samym momencie zniknął klasztor, a w jego miejscu powstała filia największego szpitala psychiatrycznego w ówczesnej Polsce. W oficjalnym komunikacie podano, że misjonarze zostali wyrzuceni z powodu prowadzenia przez nich szkoły bez zgody właściwych władz oświatowych.
Księża Werbiści przed swoim seminarium. Fotografia z sierpnia 1936 roku. |
ODWIECZNY PROBLEM SZPITALA
Pacjenci szpitala psychiatrycznego w Górnej Grupie. |
Osobne wejście na klatkę schodową posiadała część szpitala, w której rezydowała administracja. Boczne skrzydła budynku przerobiono na mieszkania dla personelu. Lekarze, pielęgniarki i pracownicy cywilni mieszkali tam razem ze swoimi rodzinami. Od szpitalnego korytarza oddzielała ich jedynie murowana ściana.
Od zawsze problemem szpitala w Górnej Grupie była zbyt mała liczba personelu oraz ich niskie kwalifikacje zawodowe. Duża część pielęgniarek i opiekunów miała jedynie wykształcenia podstawowe. Do pracy z chorymi wymagano od nich jedynie ukończenia prostego kursu, który nie obejmował edukacji z zakresu wiedzy o chorobach psychicznych oraz o potrzebach ludzi chorych. Nie uczono ich także, jak zachować się w sytuacjach zagrożenia i jak bronić się przed agresywnymi pacjentami. Z tego powodu, osoby uznane za niebezpieczne, na noc zostawały przywiązywane do swoich łóżek pasami.
SZARA CODZIENNOŚĆ
Chwila odpoczynku w sali. |
Wydawanie posiłków zaczynano od ludzi najbardziej chorych - swoje porcje mogli spożyć w łóżku. Ci mniej upośledzeni udawali się do stołówki, gdzie najczęściej dostawali zacierki na mleku, chleb i margarynę. Czasami zdarzało się, że do szpitala dowożono żółty ser i kiełbasę. Nie było to jednak częste zjawisko. Jedyne czego nigdy nie brakowało to marmolada. Na obiady jedzono głównie dwie zupy - krupnik i pomidorową. W niedziele i święta wydawano niewielki ilości mięsa. Bywało, że pielęgniarki przynosiły dodatkowe porcje z domu lub na miejscu piekły ciasta. Personel robił wszystko, aby chorym zapewnić choć część takiego wyżywienia, jakiego nie mogła zagwarantować im administracja szpitala.
Plan pokazujący rozmieszczenie pomieszczeń na jednym z pięter szpitala. |
"W rzeczywistości chorzy byli często wykorzystywani. Było nawet takie powiedzonko: "Jeden wariat - pół traktora". Zgodnie z prawem chory nie mógł zarabiać więcej niż 70% pensji pracownika PGR"
Czas wolny po południu nie różnił się niczym od przedpołudnia. Ta sama świetlica i ten sam park. Życie pacjentów w szpitalu z każdym rokiem coraz bardziej przypominało wegetację w więzieniu. Nawet niektórzy salowi nie mieli współczucia dla mężczyzn dotkniętych chorobą umysłową. Gdy pod koniec lat 70. placówkę wizytował doktor Michorzewski, zauważył, że na podłodze w jednej z sal leżeli pacjenci w brudnych piżamach. Niektórzy spali, inni patrzyli w sufit w bezruchu. Gdy zapytał jednego z pracowników o powody takiego leżenia, w odpowiedzi usłyszał:
"Leżą tutaj, żeby nie pobrudzić pościeli i nie zasmrodzić sal. Jeszcze z godzinę poleżą i się umyją - już do spania. Po co mamy ich dwa razy myć?"
NIE CAŁKIEM WARIACI...
Ale czy wszyscy pacjenci byli wariatami? Nieoficjalnie mówiło się o sporej liczbie osób, które przebywały w Górnej Grupie, choć nie powinni tam być. Były salowy, Maks Kulaszewski, który w szpitalu przepracował kilkanaście lat tak wspomina o ówczesnych realiach:
"Pamiętam wielu. To nie całkiem wariaci byli. Przysyłali nam też normalnych, a dlaczego? Nie wiem. (...) był milicjant, co zabił swoją żonę. Mówił, że do więzienia nie chcieli go posłać, bo się bali, że go więźniowie zabiją, a jakąś karę musiał ponieść. (...) Było też dwóch braci z Borów Tucholskich, zupełnie normalnych, jeden pracował kiedyś nawet jako księgowy."
Trafiali tu również tacy, z którymi ówczesny system nie mógł sobie poradzić. Opozycjoniści i nonkonformiści. Oprócz wariatów, przywożono więc do Górnej Grupy takich, z których wariatów trzeba było po prostu zrobić...
OGIEŃ PRZYSZEDŁ NOCĄ
Łóżka szpitalne, wygięte z powodu wysokiej temperatury. |
Nagle, około godziny 23:00, do pokoju pielęgniarek przybiegł wystraszony pacjent o nazwisku Alkowski, na którego wszyscy mówili Ali. Wymachiwał rękoma, krzycząc, że się pali. Kobiety roześmiały się tylko i kazały mu wrócić swojego łóżka. Ali był spokojnym i lubianym pacjentem, ale miał jedną wadę - był piromanem. Podczas swojego pobytu w Górnej Grupie kilka razu podpalił różne przedmioty, w tym raz swój materac. Tydzień wcześniej również przybiegł do dyżurki, oznajmiając pielęgniarkom, że wybuchł pożar. Personel spędził wtedy ponad godzinę na szukaniu ognia, którego nie znalazł. Tym razem nikt nie uwierzył Alemu... Alkowski nie dał jednak za wygraną i świadomy swojej reputacji, coraz głośniej alarmował: "Pali się! Pali! To nie Ali!". Bezowocnie...
Gdy jedna z pielęgniarek poczuła dym, stało się jasne, że tym razem Ali nie żartował. Kobiety pobiegły w stronę oddziału. Próbowały otworzyć drzwi do sali, jednak klamka była już na tyle gorąca, że próba dostania się do środka nie powiodła się. Bożena, jedna z pielęgniarek tak wspominała tamtą chwilę:
"Przez chwilę, pod drzwiami, słyszałam jak chorzy jęczą i tak jakby trzepoczą się po podłodze. Ale dymu było w korytarzu coraz więcej i więcej. I wycofałyśmy się"
Salowy Kulaszewski był członkiem OSP w Górnej Grupie i jako pierwszy dostrzegł z okien swojego domu łunę nad szpitalem. Natychmiast pobiegł do remizy. Kilka sekund później zawyła syrena i pierwsi strażacy zaczęli przybiegać do oddalonego o 300 metrów szpitala. Powiadomiono straż pożarną w Świeciu, Grudziądzu i Bydgoszczy oraz rozpoczęto próbę gaszenia ognia. W momencie przybycia pierwszych strażaków, palacz Rutkowski kilofem rozwalił murowaną ścianę, która dzieliła jego mieszkanie od szpitalnego korytarza, po czym wszedł do środka, by nieść pomoc ludziom uwięzionym w płomieniach.
Zniszczony szpital, fotografia zrobiona kilka dni po pożarze. |
UCIEKAJĄCE OFIARY I PIJANI STRAŻACY
Andrzej Rutkowski, szpitalny palacz i konserwator. Jeden z bohaterów tragicznej nocy z 31 października 1980 roku. |
Około północy w akcji gaszenia brało udział siedem zastępów straży pożarnej. Wodę czerpali ze stawu w przyszpitalnym parku, która jednak szybko się skończyła. Na beczkowozy trzeba było czekać, a każda kolejna minuta przynosiła nowe ofiary.
Nowo przybyłe jednostki dzieliły się potrzebnym sprzętem i coraz śmielej wchodzili w najniebezpieczniejsze miejsca pożaru. Tak jednak natrafili na przeszkodę, z którą nigdy nie mieli do czynienia. Największą trudnością w ratowaniu ludzi okazali się być najbardziej chorzy pacjenci. Dochodziło do sytuacji, których nie sposób było przewidzieć. Strażacy po wyciągnięciu chorych z palącej się sali, prowadzili ich w stronę wyjścia, gdy nagle uratowani mężczyźni zaczynali się wyrywać i po oswobodzeniu się z uścisku swoich wybawicieli - wracali do swoich sal, prosto w objęcia ognia. Strażacy musieli ponownie wracać tam, skąd przed chwilą wrócili. Dym, jaki wytwarzały materace piankowe był czarny i gryzący, a okna z hartowanego szkła uniemożliwiły dostanie się do budynku z zewnątrz.
Strop szpitala zniszczony przez pożar. |
Wkrótce po tragedii pojawiły się głosy, że nie wszyscy strażacy wykazali się wzorowym bohaterstwem i odwagą. Według relacji świadków, część strażaków w ogóle odmówiła brania udziału w akcji ratunkowej i nawet nie weszła do palącego się budynku. To nie wszystko... Dyrektor domu kultury w Górnej Grupie, Jan Kalinowski opowiadał otwarcie, jakoby znaczna część członków OSP przybyła na miejsce tragedii w stanie "głębokiego upojenia alkoholowego", czyli strażacy-ochotnicy byli po prostu pijani:
"Dzień przed Wszystkich Świętych prawie w każdym domu byli goście i przed 23 mało kto był trzeźwy. Strażacy potykali się o własne węże, strumień wody ich prowadził. Zdarzali się też tacy, którzy następnego dnia nie pamiętali, że się cokolwiek paliło"
Przyznaje również, że przed płonący szpital stawiły się co prawda tłumy ludzi, jednak znaczna większość z tych osób nie miała najmniejszego zamiaru ratować kogokolwiek. Byli tam jedynie z ciekawości...
BEZIMIENNI W JEDNYM GROBIE
Pomnik z nazwiskami ofiar pożaru w Górnej Grupie. |
Ciała owijano w co tylko było pod ręką - prześcieradła i koce, a gdy ich zabrakło, używano worków foliowych. Następnie zwłoki wyniesiono na zewnątrz i załadowano do ciężarówki, która zabrała je do Bydgoszczy. Rannych przetransportowano do Świecia. W drodze do szpitala zmarł jeden z pacjentów. Kolejnych trzech (w tym Ali) zmarło tuż po przyjeździe do Świecia. Łącznie z 317 pacjentów zmarło 56. 29 osób zostało poważnie rannych. Pojawiły się jednak głosy, mówiące, że pacjentów przebywających tej nocy w szpitalu mogło być znacznie więcej. Część z nich miała nie być nawet wpisana w rejestr, gdyż "byli oni zdrowi i nie powinno ich tam być". Świadkowie akcji ratowniczej wspominali również o fakcie, że podczas ewakuacji, kilku uratowanych pacjentów miało zamarznąć na śmierć, gdy już na zewnątrz czekali na udzielenie im pierwszej pomocy i odtransportowanie do szpitala.
W celu przeczesywania pogorzeliska i odnalezienia wszystkich ciał, ściągnięto żołnierzy zasadniczej służby wojskowej. Młodzi chłopcy, którzy zostali zmuszeni do udziału w tej akcji, nie byli w stanie podołać psychicznie temu zadaniu. Podczas wynoszenia zwęglonych szczątek ofiar, jedni płakali, inni wymiotowali. Bez względu na wszystko młodzi żołnierze dzielnie, do samego końca, sprostali trudnemu obowiązkowi...
Dzień po tragedii do Górnej Grupy zjechali się partyjni dygnitarze. Sekretarz wojewódzki, wojewoda bydgoski, prokurator wojewódzki i najróżniejsi działacze powiatów jednogłośnie obiecywali pomoc rodzinom ofiar i odbudowę uszkodzonego budynku. Specjalnym helikopterem przyleciał wicepremier Henryk Kisiel wraz z wiceministrem zdrowia Tadeuszem Szelachowskim. Zapowiedzieli rozpoczęcie śledztw, mającego wyjaśnić przyczyny pożaru i znaleźć winnych tej tragedii. Wkrótce rozpoczęły się trzy śledztwa - jedno prowadziła prokuratura, drugie komisja wojewody, a trzecie komisja rządowa.
Trumny z ciałami 46 ofiar złożono w zbiorowym grobie szpitalnego cmentarza 11 grudnia 1980 roku. Bez tabliczek z nazwiskami, bez pomnika. Zabronił tego sekretarz partii ze Świecia. Pozwolono tylko, by na grobie widniała tablica "NN" - bezimienni. Władze PRL-owskie nie chciały pamiętać o zepchniętych na margines społeczny, psychicznie chorych ofiarach pożaru. Wcześniej odrzuceni przez własne rodziny - teraz przez własną ojczyznę...
KOMUNIKAT, KTÓREGO NIE BYŁO
Gazety niewiele miejsca poświęciły na informację o procesie, który miał odpowiedzieć na pytanie, kto jest winny tej tragedii. |
Po zbadaniu przebiegu tragedii, stwierdzono, że pacjenci mieli niewielkie szanse na przeżycie. W akcji ratowniczej brakowało noszy, hełmów strażackich oraz latarek, nie wspominając już o problemach z wodą do gaszenia. 12 grudnia wszystkie ówczesne dzienniki opublikowały oficjalne oświadczenie rządu:
"Komisja rządowa pod przewodnictwem wicepremiera Stanisława Macha, powołana do ustalenia okoliczności pożaru w Górnej Grupie, należącej do Wojewódzkiego Zespołu Psychiatrycznego w Świeciu, informuje, że w wyniku ofiarnej pracy ludzi i sprawnie zorganizowanej akcji ratowniczej z 319 pacjentów uratowano 266 oraz nie dopuszczono do rozszerzenia się pożaru na cały budynek szpitala. Po zakończeniu wszystkich koniecznych czynności komisja rządowa poda do publicznej wiadomości pełny komunikat."
Ani słowa nie wspomniano o ofiarach i problemach z niesieniem im ratunku. Nie chciano upubliczniać faktu, że w ówczesnej Polsce nic nie działało tak jak trzeba, nawet Ochotnicza Straż Pożarna. Obiecany przez rząd "pełny komunikat" nigdy się nie ukazał...
Milicja na początku badała hipotezę podpalenia, którego miałby się dopuścić pacjent Alkowski (Ali), mający skłonności "piromańskie". Nie znaleziono jednak żadnych dowodów na poparcie tej tezy, co doprowadziło do odrzucenia tej wersji. Ostatecznie Prokuratura Wojewódzka w Bydgoszczy oskarżyła zastępcę dyrektora szpitala w Górnej Grupie do spraw ekonomiczno-finansowych Jana Górskiego oraz kierownika działu administracyjno-gospodarczego Mieczysława Chylę. Za niedopełnienie obowiązków służbowych w zakresie ochrony przeciwpożarowej groziło im po 5 lat więzienia. Proces ruszył jesienią 1981 roku. Górski zmarł krótko po rozpoczęciu rozprawy, a Chyla został uniewinniony.
POSTSCRIPTUM...
Palacz i konserwator Andrzej Rutkowski mieszkał w przyszpitalnym budynku do roku 1990, a następnie przeniósł się do Grudziądza. Do dziś jest honorowym członkiem jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej w Górnej Grupie.
Dziś budynek byłego szpitala w Górnej Grupie ponownie należy do księży Werbistów. |
"Dym coraz gęstszy, obcy ktoś się wdziera
A My wciśnięci w najdalszy sali kąt
"Tędy!" - wrzeszczy - "Niech was jasna cholera!"
A my nie chcemy uciekać stąd.
A my nie chcemy uciekać stąd!
Krzyczymy w szale wściekłości i pokory
Stanął w ogniu nasz wielki dom!
Dom dla psychicznie i nerwowo chorych!"
W roku 2010 na cmentarzu przy Wojewódzkim Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Świeciu, odsłonięto tablicę pamiątkową, poświęconą wszystkim ofiarom tragedii w Górnej Grupie. Tablicę "NN" zamieniono na inną - z imieniem i nazwiskiem każdego pacjenta, który zginął podczas pożaru. Po 30 latach oddano im należną cześć i pamięć...
To jest przerażająca historia, warta rozpowszechnienia. Gratuluję artykułu, jest świetny! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńStraszna tragedia... Artykuł bardzo ciekawy. Pan Łukasz nie zawodzi :)
OdpowiedzUsuńTen temat zainteresowal mnie gdy przeczytalem ten artykul w Detektywie extra Kryminalny Swiat PRLu pt Szpital w ogniu. Na pytanie jak do tego doszlo ze zywcem splonelo 56 pacjentow tlumaczy salowy jak i strazak z OSP z Gornej Grupy to byl rok 1980 uratowac mozna bylo wszystkich ktorych uratowac bylo mozna brakowalo nowoczesnego sprzetu uzywanego dzis przez. Straz Pozarna dzialek wodno pianowych bedacych obecnych dzisiaj na wyposazeniu kazdego samochodu pozarniczego brak bylo aparatow tlenowych samochodow typu drabina z ktorych mozna bylo prowadzic natarcie z zewnatrz brakowalo rowniez wody bo szpital nie byl wyposazony w wewnetrzna jak i zewnetrzna siec hydrantowa a samochody pozarnicze pozostawaly wiele do zyczenia byly to przewaznie Zuki przerobione na GLM gasnicze lekkie z motopompa taki byl na wyposazeniu OSP w Gornej Grupie ale rowniez nie bylo lepiej w zawodowych to GBAMy typu Star 25 o niskiej wydanosci pomp .brakowalo nawet latarek dzialac trzeba bylo po ciemku i w duzym zadymieniu a i szkolenie strazakow pozostawalo wiele do zyczenia brak bylo szkolen w komorach dymowych ktore wprowadzono do szkolenia jako obowiazkowe dopiero w XXI w . a o samochodach gasniczych typu mercedes Iveco itp. drabiny typu Magirus mozna bylo tylko pomazyc gdyz nie bylo dostepu do zachodnich technologii gdyz wielki brat zabranial
UsuńAle trochę racji miała władza, to że ponad 250 osób uratowano to duży sukces. Nie ma co przesadnie tragizować, patrząc na warunki, to akcja ratownicza okazała się naprawdę pomyślna.
OdpowiedzUsuń"Nie ma co przesadnie tragizować". To najstraszniejsze zdanie jakie tu przeczytałam.
UsuńWitam autora strony! Gratuluje! Pochodze z Grudziadza i pamietam tamten czas. Wstrzasajace sceny i opis tej tragedi dopiero dzis ujrzal swiatlo dzienne, po tylu latach! Pozdrawiam! Zycze wszystkiego dobrego!
OdpowiedzUsuńSzpital nadal przepełniony,na salach ciasnota!
OdpowiedzUsuńPierwsi byli OSP grupa ale drudzy co zaczęli ratować to było wojsko ze Świecia,jak oni dojechali to jeszcze woda nie była lana, ponieważ hydranty były zamarznięte.
OdpowiedzUsuńZnam to miejsce,byl artykol we FRANCJI, po pozaze ,po tragedji...smutne wspomnienie...ostatnio tam bylam w 1992...nostalgia...
OdpowiedzUsuńJedyny rzetelny artykuł,jaki znalazłam ma ten temat... Piosenka tkwi "zawodowo" i wracam do tej tragedii - choć wtedy miałam tylko 2 lata..-Psychoterapeuta z Poznania
OdpowiedzUsuńTylko dlaczego na początku artykułu piszecie że pacjenci uciekali przed pijanymi strazakami skoro jak pozniej w artykule jest napisane że pijani strażacy nawet nie weszli do budynku. Tym jednym zdaniem na początku artykułu zaznaczacie że wszyscy strażacy piją. A co autor artykułu by zrobił gdy byłby świadomy że nie jest przeszkolony by wejść w ogień a co gorsza nie ma sprzętu by mógł bezpiecznie w niego wejść? Dobry ratownik to żywy ratownik. Zapamiętajcie!
OdpowiedzUsuńjaki film mozna by nakrecić na podstawie tych wydarzeń, powstałby polski "Lot nad kukułczym gniazdem"
OdpowiedzUsuńBrak mi słów. Cześć pamięci tych biednych ludzi i chwała tym, którzy wiedzieli jak się należy zachować w tej tragicznej sytuacji.
OdpowiedzUsuńTo straszne do czego moze doprowadzic nieludzka ideologia oraz glupota ludzka.
OdpowiedzUsuńCzesc ich pamieci!
ps
Pomimo wszystko nie jestem tego pewien czy aktualne warunki dla chorych psychicznie a takze osob starszych sa lepsze.....
Pożar zawsze stanowi wielkie straty, ważne jest by każdy wiedział jak zachować się w takiej sytuacji i szybko uciec.
OdpowiedzUsuńCzy ktoś bral pod uwagę fakt, że pożar nie musiał byc wypadkiem...że stał sie po coś, przez kogoś...PRzecież byli tam niewygodni obywatele, polityczni-a psychicznie chorzy są słabi, bezbronni i "bezpiecznie" jest podpalić szpital..najwyżej umra nikomu neipotrzebni...Smutne.
OdpowiedzUsuńMoja Mama wtedy tam była i ratowała tych ludzi - pamiętam jak rano przyjechała do domu cała czarna od dymu .....Miałem wtedy 12 lat
OdpowiedzUsuńMógłby powstać z tego świetny pomysł na film .
OdpowiedzUsuńNaprawdę warto przemyśleć świetny materiał na film pełnometrażowy.
OdpowiedzUsuńOgromna tragedia... Bardziej lokalnie dotknęła mnie ta z 1984 r. - Wronki - pożar Domu Dziecka. 10 ofiar.
OdpowiedzUsuńDyrektor i dzieci. Za chwilę (parę dni) kolejna rocznica tego wydarzenia. Oby nigdy więcej !
Tuto webovou skránku jsem hledal půl roku. Je tu pšechno, co potřebuji k sepsání povídky o této tragédii.
OdpowiedzUsuńMoj Mąż też był przy pożarze , miał wtedy 18 lat ,kurczaka pieczonego nie jadł przez kilka miesięcy .
OdpowiedzUsuńWiele razy słyszałem piosenkę Jacka Kaczmarskiego i nie wiedziałem, że dotyczy ona tak wielkiej tragedii. Teraz, gdy materiały można uzyskać bez większego problemu zdaję sobie sprawę z ogromu nieszczęścia, jakie spotkało tych ludzi w nocy, w ciasnych salach. Dalsza tragedia to haniebne traktowanie zwłok i zbiorowa mogiła. Dobrze, że chociaż teraz możemy poznać większość nazwisk osób tam pochowanych. Cóż możemy zrobić - my żyjący - dla tych ludzi ?? Artykuł wspaniały !!!
OdpowiedzUsuń.
OdpowiedzUsuńObrzydliwy, kłamliwy, szkalujący strażaków i personel artykuł oparty na taniej sensacji i mitologizowaniu społecznych wyrzutków. Wstydź się autorze za powtarzanie tych wszystkich bredni o złym systemie, biednych wariatach i "opozycjonistach" z których niby wariatów zrobiono. Zdrowych do psychiatryka się nie sadza! No ale jest sensacja, kliki się zgadzają!
OdpowiedzUsuńwypierdalaj stary kurwiu
UsuńW tym czasie służyłem w wojsku JW 1983 w Świecku moi koledzy którzy mieli służbę tzw batalionu alarmowego byli tam tej tragicznej nocy
UsuńKoledzy miejscowi ze Świecia mówili ze to normalne ze od zawsze bUli tam tzw polityczni
Wiec nie kłam UBwatelu
Idż precz paskudny komuchu,dość zła wyrządziliście w Polsce,precz!
Usuńheh i jak ma w Polsce być dobrze, jak widać, że ciągle znajdują się tu taki ubeckie komuchy - minęło 40 lat i 30 od niby ich upadku - upadli ale na cztery łapy parszywe zdRadzieckie szumowiny
UsuńCiekawy artykuł
OdpowiedzUsuńChyba pożar w Górnej Grupie był najtragiczniejszym pożarem w PRL
W 1980 bylem zilnerzem 7 ompani jednostki w Swieciu nad wisla
OdpowiedzUsuń31.10.1980 obudzily nas syreny alarmu w jednosce, udalismy sie do Gornej Grupy ratowac ludzi z porzaru pamietam jak wraz z kolegom skoczelismy w pozart by wyciagnac butle z gasem nie wiedzielsmy co ryzykojeme ale udalo sie.Co wiecej moge powiedziec o pozarze byla to wilka tragedia. Za wyniesienie Butli z gasem otrzymalismy trzy dni urlopu.ale ryzyko wybuchu bylo bardzo wielkie. Teraz po 40 Latach od tej tragedi mieszkam w Hamburgu
Pozdrawiam wszystich Marek Kowalski mialem wtedy 21 lat
Świetnie napisany wpis. Czekam na wiele więcej
OdpowiedzUsuń