niedziela, 9 października 2022

Zbrodnia mormonów – masakra w Mountain Meadow

   Uważali, że tylko ich Kościół jest tym prawdziwym. Twierdzili, że tylko ich Biblia głosi prawdziwe słowo Boże. Przekonywali, że tak jak opisywał to Stary Testament – jedyny i wszechmogący Bóg porozumiewał się z nimi za pomocą żyjącego proroka, którego słowa były dla nich najważniejszym drogowskazem. Popełnianie grzechów traktowali niczym najcięższą zbrodnię. Kierowani przez fanatycznego przywódcę, stworzyli swoje własne zasady i kontrowersyjne normy społeczne. Te jednak szybko spotkały się z nieskrywaną wrogością nie tylko większości amerykańskiego społeczeństwa, w którym żyli, ale również ówczesnych władz USA.


   Choć sami bardzo wiele wycierpieli – doświadczając ze strony swoich przeciwników zarówno jawnej pogardy, jak i brutalnych prześladowań – Mormoni twierdzili, że zawsze przebaczają swoim wrogom. Na zło mieli odpowiadać czystym dobrem. Na krzywdę – szczerym miłosierdziem. A mimo to w drugiej połowie XIX wieku niektórzy z nich dopuścili się zbrodni tak strasznej, że jeszcze przez długie dziesięciolecia zwykli Amerykanie zadawali sobie pytanie – jak to w ogóle możliwe, że tak bardzo religijni Mormoni zdolni byli do popełnienia takiego czynu.

   W zaplanowanym z zimną krwią ataku na karawanę amerykańskich kolonistów – do którego doszło w miejscu zwanym Mountain Meadow w stanie Utah – życie straciło ponad 120 osób, w tym wiele dzieci i kobiet. Rzeź całych rodzin wędrujących na Zachód w poszukiwaniu lepszego życia odbiła się głośnym echem w całym kraju – wywołując interwencję armii Stanów Zjednoczonych, zwaną później „Wojną w Utah”. Choć od samego początku nikt nie miał wątpliwości, kto dopuścił się tej okrutnej zbrodni – Mormoni przez ponad 150 lat próbowali zrzucić odpowiedzialność za masakrę na niewinnych Indian z plemienia Pajutów.




ZŁOTE PŁYTY PROROKA


   Joseph Smith już jako nastolatek twierdził, że doznawał cudownych wizji. Wychowany w rodzinie religijnych fanatyków z zachodniej części stanu Nowy Jork od dziecka szukał swojej życiowej drogi. Dorastał czasie tak zwanego Drugiego Wielkiego Przebudzenia. Było to zjawisko formowania się wielu nowych ruchów religijnych, które usilnie zabiegały o pozyskanie oddanych wiernych. Protestanckie społeczeństwo Amerykanów zaczęło się wówczas dzielić – jednocześnie głośno zastanawiając się, który z tych nowych nurtów głosił te prawdziwsze prawdy. Metodyści? Prezbiterianie? Adwentyści? A może baptyści? Smith niemal każdego dnia obserwował kłótnie o to pomiędzy własnymi rodzicami, a także starszym rodzeństwem. 

Joseph Smith (1805-1844)
Założyciel i pierwszy przywódca
ruchu Świętych w Dniach Ostatnich,
zwanych potocznie mormonami.
Dla wyznawców był prorokiem,
dla przeciwników przebiegłym szarlatanem.
   Każdy z członków jego rodziny wydawał się skłaniać ku innym ruchom. Nastoletni Joseph także chciał w coś wierzyć, ale w przeciwieństwie do reszty Smithów – on miał z tym problem. Nie wiedział bowiem, w którą powinien pójść stronę. Do jakiego kościoła wstąpić. Któremu pastorowi uwierzyć. Nagle zaczął jednak twierdzić, że odpowiedzi na najważniejsze z pytań udzielił mu sam wszechmogący Bóg, który objawił mu się wczesną wiosną 1820 roku. Później zobaczył Jezusa i wielu boskich posłańców. Dwa lata później doszło do objawienia, które na zawsze zmieniło życie 18-letniego wówczas Josepha.

   Pewnej wrześniowej nocy, gdy wszyscy domownicy spali – ukazał mu się prorok Moroni, który przekazał mu złote płyty zapisane niezrozumiałym językiem. Zawierały one tekst Księgi Mormona, a prorok Moroni miał przekazać Josephowi klucz do ich przetłumaczenia i odczytania. Zostając wybrańcem Boga Smith poznał treść tych tablic, które okazać się miały religijnymi zapisami starożytnych proroków zamieszkujących przed wiekami obie Ameryki. Poznając ich świętą tajemnicę Joseph Smith sam został prorokiem. I jak sam twierdził – otrzymał od Boga zadanie stworzenia nowego kościoła. Tego prawdziwego.

   Smith przetłumaczył święty tekst na język angielski. Napisana przez niego nowa wersja Księgi Mormona niespodziewanie znalazła wielu czytelników, którzy wkrótce zaczęli się gromadzić wokół Josepha – wierząc, że wszystko, co im mówił – było natchnione przez Boga. Uważali oni Smitha za boskiego proroka, który poprowadzi swoich wyznawców do prawdziwego Królestwa Niebieskiego. Nie przejmując się swoimi krytykami, którzy otwarcie nazywali go oszustem i szarlatanem – Smith założył własną wspólnotę religijną. Nazwał ją „Kościołem Świętych w Dniach Ostatnich”.

   Oprócz Księgi Mormona – opublikował nową wersję Biblii, którą własnoręcznie poprawił – usuwając z niej fragmenty, które uznał za nieodpowiednie. Część wersetów dopisał – tak, aby przekaz Pisma Świętego zgadzał się z naukami stworzonej przez niego religii. Wyznawcom swojego Kościoła, których zaczęto wkrótce nazywać Mormonami – zabronił palenia papierosów, picia alkoholu i kawy. Pozwolił za to na wielożeństwo, które jego zdaniem znacznie ułatwiało i skracało wiernym drogę do Królestwa Niebieskiego. Główny nacisk położył na ewangelizację. Wyznaczeni apostołowie próbowali nawracać ludzi na jedyną ich zdaniem słuszną wiarę chrześcijańską.

Księga Mormona, oprócz ich własnej
wersji Biblii jest dla mormonów
najważniejszym świętym pismem.
   W ciągu kilku następnych lat liczba wyznawców Kościoła Świętych Dni Ostatnich wzrosła do ponad dwóch tysięcy i stale się powiększała. Zarówno Smith, jak i jego apostołowie byli charyzmatycznymi mówcami, zdolnymi do nawracania całych osad i wspólnot. Ludzi, którzy nie chcieli się do nich przyłączyć nazywali poganami lub niewiernymi. Traktowali ich przy tym jak obcych, niegodnych do współistnienia z ludźmi wybranymi przez Boga – jak zaczęli sami siebie określać. Mormoni tworzyli zamknięte społeczności – trzymając się z dala od niewierzących grzeszników. Unikali ich rozrywek i przyjemności.

   Choć przestrzegali amerykańskiego prawa, nie godzili się na to, aby za swoje wykroczenia odpowiadali przed świeckimi sądami. Dlatego ustanowili własne, w których zarówno sędziowie, jak i członkowie ławy przysięgłych byli Mormonami. Takie postępowanie oraz ich specyficzne nauki i praktyki zaczęły w końcu wzbudzać najpierw kontrowersje, a później otwartą wrogość pozostałej części amerykańskiego społeczeństwa. Mormoni zaczęli być traktowani jak ludzie gorszej kategorii, a ich Kościół jak groźna sekta religijnych fanatyków. I to takich, których postanowiono przepędzać z miejsc, w których się osiedlali.

W POSZUKIWANIU RAJU


   Po 10 latach od powstania ich Kościoła, Mormoni nie mieli łatwego życia. W każdym mieście, do którego zawitali, traktowano ich z pogardą i nieufnością. Konserwatywnym protestantom i katolikom przeszkadzało zwłaszcza ich wielożeństwo oraz zwyczaj poślubiania nieletnich dziewczyn. Pojawiły się także plotki o zawieraniu przez nich związków kazirodczych. Wielu amerykańskich przywódców politycznych i religijnych uważało praktyki Mormonów za niemoralne i niecywilizowane. 

   Głośno sprzeciwiano się działalności mormońskiego kościoła i coraz bardziej ograniczano jego działalność. To tego dochodziły również coraz częstsze samosądy i pogromy.  Za swoją wiarę Mormoni zaczęli płacić własną krwią. Byli bici za nawet najmniejsze przewinienie i niegrzeczne zachowanie. Nagonki na nich zaczęły stawać się modną rozrywką zarówno dla białych, jak i czarnych Amerykanów. Konflikt ten doprowadził w końcu do kilku krwawych pogromów, w których życie straciło wielu Mormonów.

Grafika przedstawiająca zniszczenie siedziby
gazety, krytykującej Josepha Smitha.
   W styczniu 1838 roku Joseph Smith wybrał nowe miejsce, mające stać się dla jego wspólnoty ziemią obiecaną. Miasteczko Independence w stanie Missouri miało zapewnić wszystkim Mormonom spokój i bezpieczeństwo. Tak się jednak nie stało. Coraz częstsze konflikty Mormonów z zarówno z miejscowymi, jak i wędrującymi na Zachód przez ich tereny osadnikami ze Wschodu doprowadziły do kolejnych linczów i pogromów. Ostatecznie gubernator stanu nakazał im opuszczeniu Missouri. Smith musiał znaleźć nowe miejsce do zamieszkania.

   Mormoni opuścili Missouri, osiedlając się w Illinois. Założyli tam własne miasto o nazwie Nauvoo, gdzie Smith został burmistrzem. Wiedząc, że amerykańskie władze nie gwarantują Mormonom bezpieczeństwa, powołał specjalny legion składający się z dwóch i pół tysiąca mężczyzn mających za zadanie pilnować bezpieczeństwa mormońskiego miasteczka. 

   Jednak stare problemy powróciły szybciej niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Doszły też nowe, w postaci rozrastającej się grupy Mormonów, będących przeciwnikami Josepha Smitha. Gdy zaczęli oni wydawać gazetę krytykującą ich przywódcę i proroka – ten nakazał swojemu legionowi spalić i zniszczyć jej siedzibę. Ogień podłożył jego rodzony brat Hyrum.

   Kilka dni później bracia Smith zostali aresztowany przez władze federalne i zamknięci w więzieniu. Czekając na swój proces Smith zapowiedział, że po odzyskaniu wolności będzie kandydował na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych, aby jako głowa państwa zapewnić Mormonom to, czego nie mógł jako ich religijny przywódca. Nie zdążył. 27 czerwca 1844 roku wściekły tłum przeciwników Mormonów wtargnął do celi braci Smith. Joseph i Hyrum zostali zastrzeleni na miejscu. Aby upewnić się, że prorok naprawdę nie żył, jego ciało zostało wywleczone na ulicę, gdzie zostało podziurawione kilkudziesięcioma kulami.

„LEW BOGA” NA ZIEMI OBIECANEJ


   Następcą Josepha Smitha – a jednocześnie nowym prorokiem Kościoła Świętych w Dniach Ostatnich – został 43-letni Brigham Young. Człowiek ten był całkowitym przeciwieństwem poprzedniego przywódcy, który po swojej śmierci został uznany za mormońskiego męczennika. Young domagał się bezwzględnego posłuszeństwa od swoich wiernych. Rządził nimi twardą ręką, a kościelne nabożeństwa wykorzystywał do podsycania nienawiści, strachu i nieufności wobec amerykańskiego rządu federalnego. Sam siebie nazwał „Lwem Boga” i zapowiedział, że pokojowe współistnienie Mormonów i pogan było niemożliwe.

Brigham Young (1801-1877)
Następca Josepha Smitha i drugi prorok mormonów.
   Jednocześnie – aby jeszcze bardziej odseparować swoich wiernych od pokus grzesznego świata – postanowił wyprowadzić ich dalej na Zachód. Na swoją ziemię obiecaną wybrał należące wówczas do Meksyku Terytorium Utah. Mormoni osiedlili się w Dolinie Wielkiego Jeziora Słonego, gdzie założyli miast Salt Lake City. Gdy niedługo później w Kalifornii rozpoczęła się gorączka złota, a tłumy osadników zaczęły emigrować na Zachód – jeden z głównych szlaków prowadził właśnie przez ziemie zajmowane przez Mormonów. Young postanowił to wykorzystać i wzbogacić swój Kościół.

   Mormoni założyli swoje osady na wszystkich szklakach wjazdowych i wyjazdowych z Utah. Zaczęli również kontrolować wszystkie najważniejsze rzeczne przeprawy. Za przejazd pobierali opłaty w postaci bydła i koni. Handlowali także z emigrantami, dla których okolice Salt Lake City stały się idealnym miejscem postoju w ich podróży do Kalifornii. Zajęte przez Mormonów tereny były przez nich całkowicie kontrolowane. Ich władza wzrosła jeszcze bardziej, gdy w roku 1848 – po wojnie meksykańsko-amerykańskiej – Terytorium Utah stało się częścią Stanów Zjednoczonych.

   Aby utrzymać przyjazne stosunki rządu federalnego z Mormonami, Brigham Young został mianowany pierwszym gubernatorem Utah. Od tego czasu sprawował tam w pełni autonomiczne rządy. Stworzył również mormońską milicję terytorialną, którą sam dowodził. W Utah zaczęło obowiązywać mormońskie prawo i mormońskie obyczaje. 

   Twarde prawo strzeżone przez mormońską milicję oraz surowe kary za jego złamanie wymierzane przez mormońskie sądy zaczęły pogłębiać konflikt między Mormonami a emigrantami. Nasilające się skargi wędrujących za Zachód osadników zaniepokoiły rząd federalny.

   Latem 1857 roku prezydent USA James Buchanan w obawie przed całkowitą utratą kontroli nad Utah odwołał Younga z funkcji gubernatora stanu. Poniżony prorok zagroził buntem. Jednocześnie rozpoczął reformację mormońskiego kościoła. W swoich kazaniach nakłaniał do zerwania z dotychczasowymi ustępstwami wobec pogan. Choć nigdy nie powiedział tego wprost, większość wyznawców odebrało jego słowa jako pozwolenie do odpłacenia za wszystkie krzywdy, jakich do tej pory doświadczyli Mormoni. A zadośćuczynić tym krzywdom mogła tylko krew niewiernych.

KARAWANA Z ARKANSAS


Trasa szlaku, jaki pokonała karawana Bakera-Fenchera
z Akransas do Mountain Meadow w Utah.
   Aby zapobiec spodziewanemu buntowi oraz możliwemu rozlewowi krwi, amerykański prezydent zapowiedział wysłanie do Utah amerykańskiej armii. Dwa i pół tysiąca żołnierzy miało dopilnować pokojowego objęcia władzy przez nowego gubernatora. Wszelki opór ze strony Mormonów miał zostać bezlitośnie stłumiony. Brigham Young nie zamierzał jednak ustąpić. Przybycie żołnierzy odebrał jako zapowiedź zbrojnej inwazji na jego Królestwo. Na jego polecenie, członkowie Rady Dwunastu Apostołów – będącej najwyższym organem zarządzającym w Kościele Świętych Dni Ostatnich – zaczęli odwiedzać mormońskie wszystkie osady.

   Przypominali ich mieszkańcom o ogromnych krzywdach doznanych przez Mormonów ze strony pogan. Zakazywali im też jakiegokolwiek kontaktu oraz handlu z emigrantami. Zapewniali przy tym, że Wszechmogący Bóg stanie po ich stronie w walce z niewiernymi. W tym czasie prorok Young rozkazał Mormonom gromadzenie zapasów pożywienia, broni i amunicji. Ogłosił stan wojenny i zapowiedział ostateczną walkę dobra ze złem. Jego zdaniem – zwycięzca mógł być tylko jeden. Wrogość Mormonów do niewiernych osadników wzrosła jeszcze bardziej. Tymczasem kolejne karawany emigrantów ze wschodu nadal wjeżdżały do Utah. 

   Jedną z nich była długa karawana wozów z Arkansas. Złożona z ponad 200 osób, będących członkami około czterdziestu rodzin. Część z nich odłączyła się od grupy tuż po przekroczeniu granicy stanu, aby powędrować na południe. W grupie prowadzonej przez dwóch doświadczonych pionierów – kapitana Johna Bakera i pułkownika Alexandra Fanchera – pozostało 140 emigrantów. Dwie trzecie grupy stanowiły kobiety i dzieci. Od nazwisk tych dwóch weteranów amerykańskiej armii cała karawana nazwana została grupą Bakera-Fanchera. Była to dla nich już trzecia podróż ze wschodu do Kalifornii.

Podobnymi krytymi wozami podróżowali na Zachód
nowi osadnicy, którzy szukali swojej ziemi obiecanej.
   Karawana, która miała za sobą już ponad 2 tysiące przebytych kilometrów, była bardzo dobrze zaopatrzona. Grupę ochraniało dwudziestu wynajętych strażników uzbrojonych w broń palną. Emigranci prowadzili ze sobą blisko tysiąc sztuk bydła, wiele koni i mułów. Każda z rodzin dysponowała sporą gotówką, którą przez długi czas odkładano w celu rozpoczęcia nowego życia na Zachodzie. 

   Ich plan początkowo zakładał dotarcie do północnej Kalifornii. Podążali więc dobrze oznakowanym i dość łatwym do przybycia szlakiem prowadzącym przez północne tereny Utah i Nevady. Na początku sierpnia grupa Bakera-Fanchera zatrzymała się w Salt Lake City, gdzie planowano odpocząć i zakupić niezbędne zapasy pożywienia.

   Na miejscu emigranci spotkali się jednak z bardzo chłodnym przyjęciem ze strony mieszkańców miasta. Mormoni odmówili im sprzedaży potrzebnych produktów. Tłumaczyli to klęską nieurodzaju jaka spotkała ich z powodu wielkiej suszy, choć podróżni widzieli po drodze urodzajne pola przygotowane do zbliżających się żniw. 


   Zapasy przybyszów były już wtedy mocno skurczone, a od kilku dni porcje żywnościowe otrzymywały jedynie kobiety i dzieci. Dlatego niewielka grupa głodnych i zmęczonych podróżą mężczyzn uległa złym emocjom. Znając już plotki o zbliżającej się amerykańskiej armii, zaczęli odgrażać się miejscowym, że z radością przyłączą się do żołnierzy i pomogą im dokonać pogromu na wszystkich Mormonach.

ZNIEWAŻENI MĘCZENNICY


   Przywódcy karawany ostro upomnieli nerwowych emigrantów za takie zachowanie. Nakazali im zachowanie spokoju oraz okazanie miejscowym należnego im szacunku. Stanowcze reprymendy niewiele jednak pomogły, a konflikt gości z gospodarzami zaczął się zaogniać. Jakby tego było mało – poirytowani emigranci zaczęli nie tylko obrażać Mormonów, naśmiewając się z ich wiary, ale także przypisywać sobie udział w wielu pogromach, których byli oni wcześniej ofiarami. Czarę goryczy przelały przechwałki o tym, że część mężczyzn podróżujących karawaną z Arkansas odpowiadała za śmierć dwóch największych mormońskich męczenników.

Parley Parker Pratt (1807–1857).
Jeden z głównych mormońskich  męczenników,
który zginął z ręki zazdrosnego męża swojej kochanki.
   Pierwszym z nich miał być sam zabity w Illinois Joseph Smith – założyciel Kościoła Świętych w Dniach Ostatnich oraz pierwszy prorok. Jako dowód na swój udział w zamachu na niego – emigranci pokazywali Mormonom starą strzelbę twierdząc, że to z tej broni Smith został zastrzelony w swojej celi. Aby jeszcze bardziej rozwścieczyć religijnych gospodarzy, z szerokim uśmiechem na ustach opowiadali, że „to właśnie ta strzelba z radością wypruła wnętrzności starego wariata Joe Smitha, który widział anioły, gdy ostro popił whisky”. Później kazali sobie dziękować za wyjawienie Mormonom prawdy o genezie powstania ich plugawego Kościoła.

   Drugim z męczenników, którego śmierć przypisywali sobie emigranci był Parley Pratt, mormoński duchowny i misjonarz oraz członek Rady Dwunastu Apostołów. Jego zabójstwo było głośne wśród Mormonów i stosunkowo świeże, ponieważ miało miejsce w Arkansas – skąd pochodziło większość członków karawany – niespełna 4 miesiące wcześniej. W biały dzień na jednej z głównych ulic miasteczka Alma, Pratt został kilkanaście razy ugodzony nożem przez niejakiego Hectora McLeana. Zamachowiec nigdy nie został oskarżony o dokonanie tej zbrodni, choć sam publicznie się do tego przyznał.

   Mormoni wierzyli, że Pratt oddał swoje życie za wiarę, więc uznawali go na jednego ze swoich największych męczenników. Nigdy nawet nie pomyśleli, że prawda o tym człowieku była zupełnie inna. Pratt został zabity przez zazdrosnego męża swojej kochanki. Pratt – posiadający już 12 własnych żon – przekonał kobietę najpierw do swojej wiary, a później do porzucenia męża i dzieci. Po ich ucieczce do Utah, pani McLean miała zostać 13-tą panią Pratt. Tak się jednak nie stało, ponieważ zdradzony Hector z pomocą kilku przyjaciół wytropił Pratta, a następnie go zabił. Żonę, która wytłumaczyła mu, że została porwana wbrew swojej woli – zabrał do domu.

KORZENIE DRZEWA GRZECHU


   Plotki o tym, że przynajmniej kilku mężczyzn z karawany Bakera-Fanchera odpowiadało za zabicie dwóch wielkich męczenników, szybko się rozeszły. To wtedy wśród Mormonów pojawiły się pierwsze głosy o obowiązku dokonania zemsty na mordercach, zwanej odkupieniem krwi. Potwierdzenie słuszności takiego postępowania znaleźli w słowach swojego przywódcy. Prorok Brigham Young już od dłuższego czasu głosił w swoich kazaniach, że Bóg wymaga od nich wycięcia mormońską siekierą korzeni drzewa grzechu i nieprawości. Tym drzewem zła miała być Ameryka, a korzeniami – jej niewierni mieszkańcy.

Isaac Chauncey Haight (1813-1886).
Burmistrz Cedar City i jeden z głównych
pomysłodawców ataku na karawanę.
   Przywódcy karawany zostali ostrzeżeni, że w Salt Lake City grozi im ze strony Mormonów wielkie niebezpieczeństwo. Baker i Fancher postanowili więc jak najszybciej odjechać na Zachód. Jednak zanim grupa wyruszyła w dalszą podróż, emigranci zostali ostrzeżeni przez kilku miejskich urzędników, że kierunek, który zamierzają obrać był skrajnie niebezpieczny. Ich zdaniem na północnym szlaku grasowały plemiona groźnych Indian, którzy kilka tygodni wcześniej napadli na kilka innych karawan, zabijając wszystkich podróżnych. Mormoni zapewnili, że choć nie darzą emigrantów sympatią, to nie chcą, aby doszło do niepotrzebnego rozlewu krwi.

   W zamian zaproponowali znacznie bezpieczniejszy, stary szlak hiszpański prowadzący na południe.  Nie chcąc ryzykować zdrowia i życia członków karawany, opiekunowie karawany zmienili plany. Zamiast na zachód, ruszyli w stronę Gór Żelaznych. W każdej mijanej osadzie prosili o sprzedaż zapasów pożywienia lub wymianę go na posiadane przez nich towary. Bezskutecznie. Emigranci wszędzie spotykali się ze zdecydowaną odmową. W tym czasie w miasteczku Cedar City – oddalonym około czterystu kilometrów na południe od Salt Lake City – pośpiesznie zebrało się zgromadzenie mormońskich dygnitarzy. Przez kilka dni debatowali nad tym, co zrobić z ludźmi odpowiedzialnymi za śmierć ich męczenników.

   Powołując się na kazania Younga zgromadzenie uznało, że jedynym sposobem na dokonanie sprawiedliwej zemsty będzie przelanie krwi niewiernych emigrantów. Plan zakładał zwerbowanie do przeprowadzenia ataku na karawanę kilkudziesięciu miejscowych Indian z plemienia Pajutów. 

   Ci początkowo zgodzili się, ponieważ byli przekonani, że ich zadaniem będzie jedynie napadnięcie na wędrowców w celu ich wystraszenia i przepędzenia z Utah. Za udział w tej akcji mieli otrzymać wszystkie sztuki bydła należące do napadniętych Merikatów – jak Pajutowie nazywali białych przybyszów.

   Gdy jednak zrozumieli, że ich zadanie miało polegać nie tylko na nastraszeniu, ale także na zabiciu przynajmniej części dorosłych mężczyzn z karawany – odmówili. Nie chcieli ryzykować krwawej zemsty ze strony zbliżających się do Utah oddziałów amerykańskiej armii. Rozczarowani Mormoni nie mogąc przekonać tubylców do wykonania tej misji – postanowili, że chwilowo sami staną się Pajutami. Tak, aby to właśnie na Indian spadła cała odpowiedzialność za przeprowadzenie ataku na podróżnych z Arkansas.

   Burmistrz Cedar City Izaak Haight – będący jednocześnie dowódcą tamtejszej milicji – wyraził chęć dokonania ataku na karawanę. Jednocześnie zwrócił się do swojego odpowiednika z miasteczka Parowan Williama Dame’a o użyczenie mu w tym celu dodatkowego oddziału milicji, znajdującego się pod jego komendą. Dame zgodził się bez wahania. Trzecim ze spiskowców został adoptowany syn proroka Younga i jego prawa ręka – John Lee, który akurat przybył do Cedar City z listami zawierającymi nowe kazania duchowego przywódcy Mormonów.

DROGA DO MOUNTAIN MEADOW


Indianie z plemienia Pajutów. Mormoni zaproponowali
im przeprowadzenie ataku. Kiedy Indianie odmówili,
spiskowcy postanowili przebrać się za nich, aby całą
winę zrzucić na rdzennych mieszkańców Utah.
   Do spisku dołączył także przebywający w pobliżu osobisty emisariusz Younga – George Smith – będący członkiem Rady dwunastu Apostołów. Wyznaczono mu zadanie skierowania emigrantów na południowo zachodnie tereny Utah zajmowane przez Pajutów. Jednocześnie spiskowcy napisali list do Younga informując go, że miejscowi Indianie zapowiadają zabicie emigrantów, jeśli ci nie przestaną ich prowokować. Prorok odpisał, że wrogość Indian do białych jest mu znana i nie ma on wpływu na to, co zrobią Pajutowie. Na koniec dodał, że nie ma oni ochoty, ani możliwości, by ich powstrzymać przed potencjalnymi atakami. Dokładnie takiej odpowiedzi oczekiwali spiskowcy z Cedar City.

   25 sierpnia 1857 roku, po przebyciu 250-ciu kilometrów karawana Bakera-Fanchera dotarła w okolice Corn Creek. Zrobiła tam krótki postój, a następnie ruszyła dalej na południe. Kilka dni później w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach zmarła rodzina miejscowych Mormonów. Za ich śmierć obwiniono emigrantów, rozpowszechniając plotki o tym, że przybysze celowo zatruli miejscowe źródło wody. To umocniło spiskowców w przekonaniu, że podjęli słuszną decyzję. Tym samym los karawany Bakera-Fanchera został przypieczętowany.

   W pierwszych dniach września emigranci przybyli w okolice Cedar City. Tam też próbowali uzupełnić swoje zapasy, ale niezmiennie spotkali się ze stanowczą odmową. Zamiast potrzebnych towarów otrzymali dobrą radę. Jeśli przeniosą się 60 kilometrów dalej, trafią do idealnego miejsca na odpoczynek i nakarmienie swoich zwierząt. Dodatkowo będą mogli pohandlować z Indianami z plemienia Nawahów, którzy za kilka sztuk bydła i koni podzielą się z nimi swoimi zapasami. Emigranci skorzystali z tej rady i natychmiast ruszyli do miejsca zwanego Mountain Meadow – żyznych łąk trawiastych u stóp Gór Żelaznych, poprzecinanych górskimi strumieniami.

Współczesne Cedar City w Utah.
   W niedzielne popołudnie 6 września – gdy karawana zbliżała się już do miejsca swojego postoju – Izaak Haight zorganizował w Cedar City cotygodniową Radę Najwyższego Zgromadzenia. Obecni byli również William Dame i John Lee oraz ponad stu członków lokalnej społeczności Mormonów. Wbrew oczekiwaniom Haighta, część Rady stanowczo sprzeciwiła się atakowi na emigrantów bez wyraźnej zgody na niego Prezydenta Kościoła – Proroka Younga. Aby uspokoić Radę, wysłano do Salt Lake City konnego posłańca. Height wiedział, że podróż w dwie strony zajmie mu co najmniej 6 dni. On jednak nie zamierzał czekać aż tak długo. Do tego czasu karawana zdążyłaby już opuścić Utah, a jego plan ległby w gruzach.

   Emigranci dotarli do Mountain Meadow kilka godzin po zakończeniu zebrania Rady. Był późny wieczór, a wyczerpani podróżni marzyli tylko o tym, aby wreszcie zasnąć. Otoczona wzgórzami okolica wydawała się być wyjątkowo bezpieczna, więc zrezygnowano ze standardowego ufortyfikowania obozu. Wierząc w otrzymane wcześniej zapewnienia, że miejscowi Indianie są nastawieni pokojowo do białych osadników – nie ułożono wozów w pozycji obronnej. Nie wykopano rowów dookoła nich. Tym wszystkim mieli się zająć tuż po wschodzie słońca – w poniedziałkowy poranek 7 września.

   Podróżowali na Zachód już szósty miesiąc. Przebyli ponad dwa i pół tysiąca kilometrów. Od zachodniej granicy stanu Utah dzieliło ich zaledwie 30 km. Od południowej – mniej niż 40. Do upragnionej Kalifornii pozostało im jedynie 400 km. Emigranci cieszyli się, że już niedługo opuszczą nieprzychylne im mormońskie terytorium. Gdy zmęczeni zasypiali, nie zdawali sobie jeszcze sprawy z tego, że właśnie znaleźli się w śmiertelnej pułapce. Nie wiedzieli, że ich los leżał w rękach ludzi, którzy uważali przybyszy ze Wschodu za swoich największych wrogów. Pałali żądzą zemsty i byli spragnieni ich krwi.

Panorama Mountain Meadow - widok obecny.



W ŚMIERTELNEJ PUŁAPCE


   Pogrążeni w głębokim śnie wędrowcy nie byli świadomi tego, że w blasku księżyca dwa oddziały mormońskiej milicji prowadzone przez Johna Lee, ukryły się w pobliskim wąwozie – niespełna kilkadziesiąt metrów od karawany. W zupełnej ciszy 50-ciu uzbrojonych w strzelby Mormonów – przebranych za Indian z plemienia Pajutów – z pomalowanymi twarzami czekało na sygnał do rozpoczęcia ataku. Gdy kilka minut po godzinie siódmej pierwsze promienie słońca rozświetliły górską łąkę – z wozów zaczęli wychodzić ludzie. Kobiety rozpoczęły przyrządzanie posiłku składającego się głównie z przepiórek i króliczego mięsa. Mężczyźni w tym czasie zajęli rozpoczęli przygotowania do założenia obozu. Gdy wszyscy emigranci rozpoczęli śniadanie – nagle poranną ciszę przerwały karabinowe wystrzały.

John Doyle Lee (1812-1877).
Człowiek, który przeprowadził atak
na karawanę z Akransas.
   Pierwszą ofiarą został kilkuletni chłopiec. Trafiony w głowę, zginął na miejscu. Chwilę później rozpętało się prawdziwe piekło. W wyniku tego ostrzału śmierć poniosło łącznie 7 osób, kilkunastu zostało rannych. Przekonani, że padli ofiarą ataku Indian – Emigranci natychmiast odpowiedzieli ogniem. Strzelali na oślep, nie wiedząc dokładnie, z której strony nadlatują kule. Po kilkunastu minutach ostrzał ucichł, a Mountain Meadow pogrążyło się w kompletnej ciszy. Zaatakowani emigranci wiedzieli, że nie mają chwili do stracenia. Spodziewając się kolejnego ataku, natychmiast rozpoczęli przygotowanie obozu do obrony. Z wozów utworzyli fortyfikacje w kształcie okręgu. Dookoła niej wykopali rów, mający stanowić przeszkodę dla napastników, gdyby ci postanowili dostać się do obozu.

   Godzinę później rozpoczął się drugi ostrzał. Później kolejne. W przerwach pomiędzy wymianą ognia emigranci opatrywali ofiary. Zmarłych grzebali w płytkich grobach tuż przy wozach. Kobiety i dzieci ogarnęła panika. Dobrze osłonięci wędrowcy nie ponieśli tego dnia już więcej strat. Padało jednak ich bydło i konie. Wieczorem wszyscy członkowie karawany zdali sobie sprawę, że atak Indian zmienił się w oblężenie. Wtedy zrozumieli, że wybierając miejsce na obóz popełnili błąd. Zatrzymali się z byt daleko od strumienia górskiej wody, do którego dzieliło ich około stu metrów otwartego terenu. 

   Gdy zapadł zmrok – zasnęły tylko dzieci i kobiety. Mężczyźni przez cały czas czuwali, przygotowani na kolejny ostrzał. Jednak tamtej nocy nie padł już żaden strzał. John Lee nie spodziewał się takiego oporu ze strony przybyszów z Arkansas. To miał być łatwy, zakończony szybkim sukcesem atak, za który odpowiedzialność spadłaby na Indian. Tymczasem emigranci nie tylko dzielnie się bronili, ale także poważnie zranili kilku mormońskich milicjantów. Lee wierząc, że spełnia bożą wolę – postanowił za wszelką cenę dokończyć to, co zaczął. Był przekonany, że gdy znów zaświeci słońce, zemsta na niewiernych się dopełni.

   Następny poranek wyglądał niemal identycznie, jak ten poprzedni. Przerywany ostrzał ze strony wąwozu i odpowiedź ogniem zza wozów karawany. Nikt jednak nie zginął, choć kilku obrońców zostało ciężko rannych. Gdy skończył się zapas wody, kilku kolejnych ochotników próbowało opuścić obóz i dostać się do źródła. Za każdym razem byli oni ostrzeliwani przez napastników. Uzbrojeni strażnicy próbowali podejść bliżej wąwozu, aby ustalić jak liczne są siły Indian. Wtedy spostrzegli, że zaatakowali ich wymalowani w barwy wojenne Pajutowie. Ale jedna myśl nie dawała doświadczonym strażnikom spokoju.

   Według ich wiedzy Indianie z plemienia Pajutów owszem – byli wrogo nastawieni do amerykańskich osadników. Mieli też skłonność do napadania przejezdnych karawan oraz kradzieży bydła i koni emigrantów. Ale nigdy nie mordowali z zimną krwią białych osadników. Strażnicy nie mieli jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo napastnicy zaczęli opuszczać wąwóz – podchodząc coraz bliżej oblężonego obozu. Odpowiadający na ich ogień emigranci zauważyli, że Indianie rozdzielili się, aby okrążyć karawanę.

ZA WSZELKĄ CENĘ


   Chcąc oszczędzać zapasy amunicji emigranci postanowili strzelać tylko do tych napastników, którzy podejdą najbliżej karawany. Ukryci za swoimi wozami nie ponosili większych strat, poza niegroźnymi zranieniami. Nie mogąc podejść bliżej – mormońskie oddziały przed nocą wycofały się w stronę w stronę wzgórz otaczających Mountain Meadow. W środę Mormoni ponownie zbliżyli się do karawany. Dwie strony nadal się ostrzeliwały, choć ogień nie był już tak intensywny, jak poprzedniego dnia. Była za to więcej. Emigranci raz za razem próbowali wydostać się z oblężenia, aby sprowadzić pomoc. Zwykle byli jednak szybko zabijani. Po południu trzem mężczyznom udało się wymknąć konno z obozu.

Grafika przedstawiająca atak na karawanę,
mylnie przypisująca winę za dokonanie
masakry Indianom z plemienia Pajutów.
   Kilku Mormonów ruszyło w pogoń. Po pewnym czasie emigranci zostali wytropieni i dogonieni. Dwóch z nich zginęło na miejscu. Tym samym Mormoni zdradzili swój udział w oblężeniu. Trzeci uciekinier choć został poważnie ranny, zdołał zbiec. John Lee obawiał się, że jego ludzie zostali rozpoznani przez uciekiniera. Gdyby udało mu się wrócić do obozu i poinformować o tym swoich towarzyszy – podstęp Mormonów wyszedłby na jaw. A nikt nie mógł się przecież dowiedzieć, że to oni dokonali ataku. Dlatego Lee postanowił za wszelką cenę pozbyć się wszystkich niewygodnych świadków oraz zatrzeć wszelkie ślady tej zbrodni.

   John Lee nie miał pojęcia, że ranny emigrant zmarł kilka po przejściu kilku kilometrów, nie zdradzając nikomu tajemnicy Mormonów przebranych za Indian. Wiedział natomiast, że aby pokonać przybyszy będzie potrzebował znacznych posiłków. Wysłał więc posłańca do Cedar City z prośbą o przysłanie nie tylko milicjantów, ale także każdego ochotnika gotowego przelać krew morderców mormońskich męczenników. Następnego dnia z pobliskich osad zaczęły przybywać kolejne grupy uzbrojonych w broń palną Mormonów.

   Major John Higbee z miasteczka Santa Clara przyprowadził ze sobą dodatkowe trzy oddziały milicji. Tym samym liczba napastników wzrosła do ponad 200. Pomimo intensywnego ostrzału emigranci nadal skutecznie się bronili. Mormoni otoczyli karawanę, ale nie mogli się do niej zbliżyć na wystarczająca odległość. Tuż przed nastaniem nocy John Lee kazał wstrzymać ostrzał. Wycofał wszystkich ludzi z powrotem do wąwozu. Kazał im także zdjąć indiańskie stroje i wyczyścić pomalowane farbą twarze. Miał teraz całkiem nowy plan. Ale żeby mógł się on udać, jego realizację musiał odłożyć do następnego poranka.

KRWAWY ŚWIT


Mormoński biskup Philip Klingensmith
jako pierwszy poinformował władze federalne
o zbrodni swoich wpółwyznawców.
   W piątek, 11 września 1857 roku, tuż po nastaniu świtu John Lee w mundurze oficera mormońskiej milicji wjechał konno do obozu emigrantów. W ręku trzymał białą flagę, więc mężczyźni odłożyli swoją broń. Tuż za nim podążało ponad stu uzbrojonych w strzelby i rewolwery milicjantów. Lee zakomunikował przerażonym przybyszom, że gdy tylko usłyszał o ataku Indian na karawanę, natychmiast przybył ze swoimi oddziałami na ratunek. Całą noc negocjował z Pajutami warunki zawieszenia broni i bezpiecznego odeskortowania oblężonych emigrantów do najbliższego miasta.

   Zdaniem Johna Lee – Indianie zgodzili się na odejście białych najeźdźców, ale pod warunkiem, że oddadzą Pajutom broń i amunicję, a także pozostawią im cały swój dobytek oraz wszystkie wozy i zwierzęta. Mieli odejść z niczym, ale przynajmniej zachować własne życie. W trakcie trzygodzinnych negocjacji Lee zapewnił swoich rozmówców, że lokalna społeczność Mormonów odkupi później od Indian część utraconego dobytku, który zostanie im niezwłocznie zwrócony. Ostatecznie zmęczeni emigranci zgodzili się przyjąć warunki kapitulacji – uznając, że i tak nie mieli możliwości dalszej obrony. Pozostało im niewiele amunicji. Może około tysiąca sztuk, czyli nie więcej niż jedna paczka naboi na każdego z mężczyzn.

   Pierwsze obóz opuściły kobiety z dziećmi. Zebrane w jedną dużą grupę zostały otoczone przez kilkudziesięciu Mormonów i odprowadzone na wschód. Gdy oddaliły się na odległość kilkuset metrów, Lee rozpoczął formowanie kolumny złożonej z mężczyzn, którzy mogli samodzielnie iść. Ranni zostali załadowani do strzeżonych wozów. W chwili, gdy dzieci i kobiety znalazły się w wąwozie i zniknęły z pola widzenia, nakazano ruszyć mężczyznom. Każdy z emigrantów miał po swojej prawej stronie jednego uzbrojonego Mormona, którzy w odległości dwóch metrów.

Nancy Sephrona Huff była 4-letnim
dzieckiem, które ocalało ponieważ było 
zbyt młode, aby umrzeć.
   Po przejściu półtora kilometra John Lee dał sygnał do zatrzymania całej kolumny. Nie schodząc z konia, wyciągnął z kabury swój rewolwer i wystrzelił w niebo. Następnie krzyknął do swoich ludzi, aby ci wykonali swój obowiązek. Po tych słowach każdy z Mormonów zastrzelił mężczyznę, przy którym stał. 

   Ci, którzy nie zginęli – zostali natychmiast dobici na miejscu. Podobny los spotkał grupę kobiet i starszych dzieci. Mormoni darowali życie jedynie dzieciom mającym mniej niż 6 lat. Uznali bowiem, że są one za młode, aby mogły opowiedzieć o tym, co stało się na Mountain Meadow i kto był za to odpowiedzialny.

   Łącznie egzekucję przeżyło 17-cioro dzieci. Zostały one zabrane przez Mormonów do Cedar City, a następnie oddane na wychowanie do kilku mormońskich rodzin. Będąc jeszcze na miejscu dokonania masakry wszyscy uczestnicy tych wydarzeń przysięgli wzajemnie zachować dożywotnie milczenie i zabrać do grobu tajemnicę o udziale Mormonów w tej zbrodni. Jednak wkrótce przynajmniej jednego z nich ruszyło milczenie. 

   Mormoński biskup Philip Klingensmith będący członkiem milicji z Parowan najpierw odszedł z Kościoła, a następnie powiadomił o masakrze urzędników federalnych z Utah.

   Dwa dni po egzekucji emigrantów Izaak Haight otrzymał wyczekiwany list od prezydenta Kościoła, w którym Brigham Young nakazywał wstrzymanie się przed nawiązywaniem z obcymi jakiegokolwiek kontaktu. Poza tym odrzucał on plan dokonania zemsty na mordercach mormońskich męczenników. Mormoni mieli pozwolić im bezpiecznie opuścić Utah. List przyszedł jednak zbyt późno, a czasu nie można było cofnąć.

WSKAZAĆ WINNYCH


Fotografia wykonana tuż przed egzekucją Johna Lee.
Skazany na śmierć mężczyzna siedzi po prawej stronie,
tuż przy przygotowanej dla niego pustej trumnie.
   Wieści o egzekucji przeprowadzonej na emigrantach szybko obiegły cały kraj. Prezydent USA po otrzymaniu informacji o masakrze rozkazał armii wkraczającej do mormońskiego stanu rozpoczęcie zbrojnej interwencji, nazwanej później „Wojną w Utah”. Choć nie stoczono wówczas żadnej większej bitwy, to po wielu mniejszych potyczkach z oddziałami mormońskiej milicji wojska federalne odniosły zwycięstwo.

   Po odzyskaniu całkowitej kontroli nad Utah, prezydent nakazał rozpoczęcie oficjalnego śledztwa. Wysłał do Mountain Meadow majora Jamesa Carletona, aby sporządził stosowny raport dla Kongresu. 

   Nie zdążył on jednak zakończyć swojej pracy, ponieważ jego śledztwo zostało przerwane przez wybuch wojny secesyjnej. Zanim major wrócił do Waszyngtonu, zebrał on wszystkie kości zabitych emigrantów – które wciąż walały się po całej okolicy – i pochował je we wspólnym grobie, który oznaczył kamiennym kopcem.

Major James Carleton przy kopcu usypanym
 w miejscu dokonania masakry.
   Majorowi Carletonowi udało się również z pomocą żołnierzy odebrać wszystkie dzieci uprowadzone przez Mormonów. Zostały one odesłane do swoich krewnych w Arkansas. Rząd federalny powrócił do tej sprawy dopiero 17 lat później. Po przeprowadzonym śledztwie Sąd Najwyższy stanu Utah oskarżył o zorganizowanie masakry dziewięciu mężczyzn, za którymi wydano listy gończe. Większość z nich została wkrótce aresztowana. Przed sądem stanął jednak tylko John Lee.

   Początkowo upierał się, że Mormoni nie mieli nic wspólnego z atakiem na emigrantów, ale ostatecznie przyznał się do winy – choć nadal twierdził, że jego ludzie jedynie pomagali Pajutom w ataku na karawanę. Lee został uznany winnym i skazany na karę śmierci. Otrzymał również możliwość wyboru sposobu swojej egzekucji. 

   Zdecydował się na rozstrzelanie przez pluton egzekucyjny. Wyrok wykonano 23 marca 1877 roku w Mountain Meadow, czyli w miejscu, gdzie doszło do masakry emigrantów. Żadna inna osoba uczestnicząca w tych wydarzeniach nigdy nie poniosła żadnej odpowiedzialności za swoją zbrodnię.

POSTSCRIPTUM…


   Przez kolejne dziesięciolecia Mormoni zaprzeczali, że członkowie ich Kościoła mogli mieć cokolwiek wspólnego z dokonaniem masakry. Jednocześnie utrzymywali, że wyłącznymi sprawcami tej zbrodni byli Indianie. Dopiero w roku 1999 przywódca Mormonów przyznał, że niektórzy z nich mogli pomagać Pajutom, ale jednocześnie dodał, że wzajemne oskarżanie się i przypisywanie sobie win nie przyniesie pojednania pomiędzy Mormonami a resztą amerykańskiego społeczeństwa. W tym samym roku podczas naprawy kopca dokonano ekshumacji. Blisko 3 tysiące kości ofiar zostały wówczas przebadane przez antropologów.

   Nie znaleziono na nich ani śladów po skalpowaniu ofiar ani podcinaniu gardeł, co było typowym sposobem zabijania przez Indian. Na tej podstawie antropolodzy stwierdzili ich udział w zbrodni należy z całą stanowczością wykluczyć. Zamierzano przeprowadzić dodatkowe badania, ale zostały one wstrzymane przez ówczesnego gubernatora stanu Utah Mike’a Leavitta, który był nie tylko Mormonem, ale także potomkiem Dudleya Leavitta, jednego z bezpośrednich sprawców masakry w Mountain Meadow.

   Aby Mormoni przyznali się do pełnej odpowiedzialności za atak na karawanę emigrantów, musiało minąć od tych wydarzeń 150 lat. Dopiero w roku 2007 prezydent i prorok Kościoła Świętych w Dniach Ostatnich przyznał, że wina na dokonanie masakry całkowicie spada na miejscowych przywódców mormońskiego Kościoła z Cedar City. 5 lat później, w roku 2011, miejsce egzekucji w Mountain Meadow zostało oficjalnie uznane przez rząd Stanów Zjednoczonych za Narodowy Zabytek Historyczny.

Monument upamiętniający wszystkie ofiary masakry w Mountain Meadow.



Źródła:
- Jon Krakauer: „Pod sztandarem nieba. Wiara, która zabija”, Wołowiec, 2016.
- Antoni Leśniak: „Mormoni. Amerykański wynalazek religijny”, Warszawa, 2001.
- Shannon A. Novak: „House of Mourning. A Biocultural History of the Mountain Meadows Massacre”, Salt Lake City, 2008.
- Ronald W. Walker, Richard E. Turley, Glen M. Leonard: „Massacre at Mountain Meadows”, Oxford, 2008.
- Sally Denton: „American Massacre. The Tragedy At Mountain Meadows, September 1857”, Nowy Jork, 2003.
- Will Bagley: „Blood of the Prophets. Brigham Young and the Massacre at Mountain Meadows”, Norman (OK), 2002.
- John D. Lee: „Mormonism Unveiled. The Life and Confession of John D. Lee and the Complete Life of Brigham Young”, Salt Lake City, 2018.
- Leonard Griffiths „The First 9/11 in America. Mountain Meadows Massacre (A Senseless, Sad Tragedy)”, Meadville (PA), 2019.
- Juanita Brooks: „The Mountain Meadows Massacre”, Norman (OK), 1950.
- LaDonna Fujii: „Mountain Meadows Massacre. A Moment In Mormon History”, Nowy Jork, 2018.
- David Bigler: „Forgotten Kingdom. The Mormon Theocracy in the American West, 1847-1896”, Logan (UT), 1998.
- William Wise: „Massacre at Mountain Meadows. An American legend and a monumental crime”, Nowy Jork, 1976.
- Thomas G. Alexander: „Brigham Young and the Expansion of the Mormon Faith”, Norman (OK), 2019.
- George Quayle Cannon: „The Life of Joseph Smith. The Prophet”, Salt Lake City, 2019.
- James Henry Carleton: „Special Report on the Mountain Meadows Massacre”, Waszyngton, 2015.
- „Mountain Meadows. An Official Narrative of the Atrocity Written in 1859” („St. Louis Globe-Democrat”), 26.07.1875.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz