poniedziałek, 7 września 2015

Ludożercy z Tsavo

   Gdy pod koniec XIX wieku Brytyjczycy postanowili wybudować w Afryce linię kolejową, łączącą Mombasę z Ugandą, byli świadomi trudności, z którymi przyjdzie im się zmierzyć. Jednak wydarzeń z roku 1898 nie mógł przewidzieć nikt. Przez dziewięć miesięcy dwa lwy-ludojady siały strach i panikę wśród robotników budujących most na rzece Tsavo. Aby zapobiec opóźnieniom w pracach budowlanych, Brytyjczycy wysłali jednego człowieka. Podpułkownik John Henry Patterson chciał szybko rozwiązać problem. To co miało być dla niego łatwym polowaniem na dzikie koty, okazało się najtrudniejszą walką, okupioną wieloma ofiarami, po której brytyjski inżynier został okrzyknięty lokalnym bohaterem i przeszedł do legendy jako samotny wyzwoliciel Tsavo.


   Ludzie od najdawniejszych czasów polowali na lwy. W Tsavo role się jednak odwróciły. To lwy stały się łowcami, a ludzie ofiarami. Drapieżne bestie w trakcie swoich krwawych, nocnych polowań zabiły i zjadły 135 osób. Ludojady zręcznie unikały pułapek, forsowały ogrodzenia, niszczyły zabezpieczenia i bardzo długo nie dawały się pokonać, a swoje zdobycze wyciągały wprost z namiotów. Udowadniając, że były Panami Tsavo, na stałe zapisały się w mrocznej historii brytyjskich prac przy budowie linii kolejowej na Czarnym Lądzie...


WYŚCIG O AFRYKĘ

Park Narodowy Tsavo z zaznaczoną linią
kolejową i mostem na rzece Tsavo.
   W drugiej połowie XIX wieku europejskie mocarstwa zaczęły ze sobą rywalizować o wpływy w swoich afrykańskich koloniach. Brytyjczycy rywalizowali z Niemcami i Francuzami w wyścigu o jak najszybszy podbój zajętych przez siebie terytoriów na Czarnym Lądzie. Zdobycie upragnionych terenów nie było łatwe, jednak znacznie trudniejsze okazało się ich utrzymanie. W koloniach brakowało wszystkiego, co potrzebne jest do zapanowania nad tymi nieprzyjaznymi dla Europejczyków terenami. Brak odpowiednich dróg uniemożliwiał transport zaopatrzenia, zapasów i surowców potrzebnych do rozpoczęcia prac nad budową infrastruktury, którą trzeba było stworzyć niemal od podstaw. Najlepszym rozwiązaniem było stworzenie linii kolejowej, mogącej znacznie przyspieszyć transport niezbędnych towarów z odległych portów. Brytyjski konsul generalny w Afryce, sir Gerald Portal, był przekonany, że kolej jest jedynym sposobem na zabezpieczenie źródeł Nilu, co z kolei pozwoliłoby Brytyjczykom zwiększyć rynki zbytu, a w niedalekiej przyszłości przyspieszyć kolonizację całego regionu. Rząd brytyjski nie był do tego pomysłu nastawiony optymistycznie, mimo to dość niepewnie dał przekonać się do tego pomysłu. W 1896 roku Brytyjska Kompania Wschodnioafrykańska rozpoczęła budowę linii kolejowej, mającej połączyć Mombasę z Ugandą. Na podobny pomysł wpadli również przedstawiciele pozostałych mocarstw i już wkrótce rozpoczął się prawdziwy wyścig o to, kto zbuduje kolej szybciej i kto dotrze nią dalej w głąb lądu.

Hinduscy robotnicy podczas budowy linii kolejowej,
łączącej Mumbasę z Ugandą.
   To, co w teorii miało być zadaniem prostym, szybko okazało się być ogromnym problemem. Budowa postępowała znacznie wolniej niż zakładali brytyjscy inżynierowie, a niegościnne afrykańskie tereny sprawiły, że trasę, na której kładziono tory wciąż trzeba było zmieniać, aby unikać groźnych dżungli i terenów, na których panowała malaria. Dodatkowo problemem okazały się plemiona wojowniczych Masajów, które z powodzeniem przeszkadzały w prowadzeniu prac. Brakowało również rąk do pracy. Postanowiono więc sprowadzić z Indii ponad 30.000 hinduskich robotników.

  Praca przy budowie kolei była bardzo niebezpieczna. Mnożyły się wypadki przy pracy, robotnicy chorowali i umierali na malarię niemal każdego dnia. Dochodziło do częstych bójek pomiędzy hindusami, a miejscowymi robotnikami, co opóźniało harmonogram prac. Największym przeciwnikiem okazała się jednak przyroda. Po dotarciu nad rzekę Tsavo (w dzisiejszej Kenii) prace zwolniły. Konieczna okazała się budowa mostu. Prasa brytyjska była coraz bardzie sceptycznie nastawiona do całego projektu i już wkrótce nazwała powstającą linię kolejową "Szalonym Ekspresem donikąd". Czas naglił, więc postanowiono sprowadzić dodatkowych robotników, a do Tsavo wysłano inżyniera podpułkownika Johna Henry'ego Pattersona, który dostał rozkaz dopilnowania, aby już nic więcej nie zakłóciło prac. Urodzony w roku 1867 Patterson przybył do Tsavo w marcu 1898 roku. Największą pasją inżyniera były polowania na dzikie zwierzęta. Przed pojawieniem się w Afryce stacjonował w Indiach, gdzie uczestniczył w łowach na tygrysy. Już wkrótce miał się przekonać, że jego łowiecki talent bardzo mu się przyda...

INŻYNIER, ŻOŁNIERZ, MYŚLIWY...

Ppłk John Henry Patterson.
   Niespełna tydzień po jego przyjeździe okazało się, że kilku ludzi zniknęło bez śladu. Do namiotu Pattersona przyprowadzono Hindusa, który twierdził, że robotnicy zostali uprowadzeni i zjedzeni przez lwa. Inżynier nie uwierzył w taką wersję wydarzeń. Był przekonany, że zaginieni uciekli lub zostali zabici przez swoich rodaków. Z notatek pozostawionych przez swojego poprzednika wywnioskował, że do podobnych incydentów dochodziło już kilka razy. Robotnicy za swoją pracę dostawali wynagrodzenie, które czasami stawało się łakomym kąskiem dla ich współtowarzyszy. Gdy przyniesiono rzeczy pozostawione w namiocie przez zaginionych, okazało się, że pieniądze nie zniknęły. Obiecał wystraszonemu Hindusowi, że zbada sprawę i znajdzie wyjaśnienie bardziej realne niż atak samotnego lwa...

   Dwa dni później okazało się, że Hindus mówił prawdę. W środku nocy rozległ się potworny krzyk z obozowiska zamieszkałego przez kulisów (tragarzy). Śpiący Patterson niczego jednak nie słyszał. Gdy pierwsze promienie słońca oświetliły Tsavo, wystraszeni świadkowie przyszli do inżyniera, aby opowiedzieć mu co wydarzyło się kilka godzin wcześniej. Przekrzykujący się wzajemnie robotnicy relacjonowali jak wielki lew bez grzywy rozszarpał namiot, w którym spało kilkunastu kulisów, po czym wyciągnął jednego z nich na zewnątrz. Ofiara za wszelką cenę próbowała się uwolnić z pyska dzikiego kota, jednak bezskutecznie. Pozostali towarzysze, sparaliżowani strachem, obserwowali jak wrzeszczący nieszczęśnik zostaje pożarty żywcem. Gdy krzyki ucichły, lew zaciągnął swoją zdobycz w pobliskie zarośla.

   Patterson nie czekał na koniec opowieści. Wziął strzelbę i wybiegł ze swojego namiotu. Na miejscu niedawnej uczty jego oczom ukazał się makabryczny widok. Od strony namiotu do zarośli oddalonych o kilkaset metrów widoczna była czerwona ścieżka. Na jej końcu, w promieniu kilku metrów, wysoka trawa miała brudnoczerwoną barwę. Dookoła znajdowały się porozrzucane fragmenty ludzkiego ciała. Z kawałków mięsa wystawały połamane kości, wnętrzności i jelita znaleziono na pobliskich kamieniach. Po środku makabrycznego okręgu leżała nietknięta głowa zjedzonego Hindusa. Pomimo tego, że Patterson był doświadczonym myśliwym, widok resztek zdobyczy ogromnie nim wstrząsnął. Wystraszonym robotnikom kazał rozpocząć pracę i obiecał, że w ciągu kilku dni upora się z ludożercami. Wiedział już, że takiej uczty nie urządził jeden lew. Drapieżników musiało być dwóch...

Dworzec kolejowy Tsavo. Fotografia z początku XX wieku.


ZAPACH LUDZKIEGO MIĘSA

Ranny kulis (tragarz) w rozerwanym przez lwy namiocie.
   Do ataków lwów na ludzi w rejonie rzeki Tsavo dochodziło już wcześniej, zanim Patterson postawił swoją nogę na afrykańskim lądzie. Przez Kenię wiódł bowiem szlak, którym Brytyjczycy transportowali swoich niewolników. Wielu z nich nie wytrzymywało ciężkich warunków marszu przez bezdroża. Ludzi chorych i słabych pozostawiano na drodze, gdzie stawali się łatwym łupem dzikiej zwierzyny. Tych, który zmarli zazwyczaj nie zakopywano w ziemi. Brytyjczycy nie chcieli pozwolić na to, by zbyt częste przerwy na pochówki opóźniały ich marsz. W związku z panującą wówczas na tych terenach suszą, populacja antylop i gazeli znacznie się zmniejszyła. Lwy zmuszone zostały do poszukiwań alternatywnego źródła pokarmu. Ludzkie mięso wydawało się być najlepszym zamiennikiem. Drapieżnikom pomogła również panujące epidemie dżumy i czarnej ospy, podczas których setki ofiar pośpiesznie grzebano w płytkich grobach. Zwierzęta nie miały najmniejszego problemu z wydobywaniem ciał.

   Patterson postanowił szybko rozwiązać problem i doprowadzić do wznowienia prac przy budowie mostu. Obiecał przestraszonym kulisom, że zabije lwy w ciągu kilku najbliższych dni. Od razu zabrał się za przygotowania do polowania. Rozkazał wybudować konstrukcję wysoką na kilka metrów w pobliżu namiotów, gdzie doszło do ataku. Był przekonany, że zwierzęta zachęcone łatwym łupem, powrócą następnej nocy na kolejne polowanie.  Późnym wieczorem, uzbrojony w strzelbę, wspiął się na drewniane rusztowanie i czekał.

Ppłk John H. Patterson (trzeci od lewej) przed swoim namiotem w Tsavo.
   Wybiła północ, gdy usłyszał cichy pomruk i trzaski łamanych gałęzi. Lwy wróciły. Myśliwy zamarł w bezruchu, nasłuchując odgłosów dochodzących z coraz bliższej odległości. Gdy wydawało mu się, że mruczące lwy są już kilka metrów od niego - nagle zapanowała całkowita cisza. Patterson, spodziewając się, że już niebawem dojrzy ciemne sylwetki drapieżników, wytężył wzrok. Wycelował strzelbę w stronę zarośli i czekał z palcem ułożonym na spuście. Jednak wciąż nie mógł dojrzeć nawet najmniejszego zarysu sylwetki dzikich kotów. Nic nie chciało przerwać ciszy. Do czasu...

   Nagle ciszę nocy przerwał potworny dźwięk. Zupełnie inny od tego, którego spodziewał się Patterson. Kilkaset metrów dalej przeraźliwy ludzki krzyk uniósł się ponad w powietrze. W swoim dzienniku myśliwy zapisał później, że w tym momencie przerażony, prawie wypuścił swoją strzelbę z rąk. Wkrótce dotarło do niego, co się stało. Lwy zaatakowały drugi obóz - znajdujący się tuż przy niedokończonych jeszcze torach linii kolejowej. Gdy zszedł ze swojej "grzędy" i pobiegł w kierunku ludzkich wrzasków, okazało się, że lwy rozszarpały namiot i porwały jednego z Hindusów. Rano nie odnaleziono nic oprócz śladów krwi, tworzących makabryczną ścieżkę w stronę zarośli. Ślad urywał się pół mili dalej, jednak nigdzie nie było ciała ofiary.

DEMONY BEZ GRZYW

Patterson (na wózku) doglądający prac przy budowie mostu.
   Patterson pomyślał, że lwy przeniosły swój rewir polowań na ten właśnie obóz, więc postanowił wybudować swoje stanowisko na pobliskim drzewie. Aby mieć pewność, że bestie wrócą własnie tutaj, postanowił wykorzystać przynętę. Późnym wieczorem do wbitego w ziemię palika przywiązał młodą kozę, sam natomiast wdrapał się na drzewo i czekał. Nagle, około godziny drugiej nad ranem usłyszał znany już sobie, ludzki wrzask. Tak jak się spodziewał lwy zaatakowały ponownie. Jednak i tym razem celem drapieżników okazał się nie ten obóz, przy którym czekał Patterson. Z racji tego, że obóz podzielony był na kilka części, a namioty hinduskich tragarzy i pracowników porozrzucany były na znacznej przestrzeni - głodne lwy miały ogromny wybór miejsc, w których znajdowały się ich potencjalne ofiary. Patterson wiedział już, że będzie potrzebował niesłychanego szczęścia, by trafnie odgadnąć miejsce kolejnego ataku. Natychmiast dotarło do niego, że oto rozpoczęła się między nim a drapieżnikami śmiertelna gra, a zwycięzca może być tylko jeden...

   W ciągu następnych tygodni do ataków dochodziło niemal każdej nocy. Na ludzi mieszkających w namiotach padł blady strach. Patterson postanowił wybudować ogrodzenie dookoła obozu. Z kolczastych gałęzi powstał dwumetrowy płot. Z piasku usypano wały, stworzono też ziemianki, które miały pełnić funkcję fortyfikacji. Podpalano stosy suchego drewna w nadziei, że ogień odstraszy zwierzęta. Każdej nocy wyznaczano osoby do trzymania warty. Z racji braku broni palnej, tubylców uzbrojono we wszelkie możliwe narzędzia, służące im wcześniej do pracy. Lwy jednak okazały się inteligentniejsze niż ktokolwiek przypuszczał... Głodne koty nie miały żadnych problemów ze sforsowaniem stworzonych zabezpieczeń. Skutecznie przeskakiwały płomienie palącego się ogrodzenia. Fragmenty płotu, który się nie palił, lwy niszczyły łapami. Rozkopywały ziemianki i bez trudu wdrapywały się na niższe drzewa, z których obserwowały swoje przerażone ofiary. Nie każdej nocy udało im się coś upolować, jednak ciągle próbowały. Co kilka dni ginęła jedna lub dwie osoby.

Ukończony most nad rzeka Tsavo. Zdjęcie z roku 1899.
   W tym samym czasie Brytyjscy przełożeni Pattersona wymusili na nim wznowienie prac przy budowie mostu. Problem z lwami wydawał się dla nich zbyt błahy, by przerwę w pracy przeciągać w nieskończoność. Patterson nie miał wyjścia i niemal siłą zmusił pracowników do kontynuowania budowy. Morale wśród kulisów sięgnęło dna. Przesądni Hindusi opowiadali między sobą, że atakujące lwy nie są zwykłymi zwierzętami. Twierdzono wprost, że za ataki na nich odpowiedzialne są dwa diabły przysłane z plemion, przez których terytoria biegła linia kolejowa. Miała to być ich zemsta ingerencję Brytyjczyków w ich terytorium. Bardzo szybko rozrosło się również przekonanie, że owych "demonów" nie może pokonać żadna ludzka broń. Takie przekonanie doprowadziło do wybuchu strajków wśród robotników i wielu prób ucieczek z obozu. Patterson zmuszony został do zaostrzenia (i tak już surowej) dyscypliny. Zapowiedział stosowanie ciężkich kar za odmowę wykonywania swojej pracy lub próbę najmniejszego buntu. Ci, którym nie udało się uciec, zażądali od Pattersona podwyżki wynagrodzenia. Patterson odmówił, za co został znienawidzony przez Hindusów, którzy zaczęli spiskować przeciwko niemu. Tylko dzięki swoim informatorom, ukrytym wśród robotników, brytyjski inżynier kilka razy w porę uporał się z buntem. Fatalne morale doprowadziło do spadku wydajności i jakości prac, za co Brytyjczycy obwiniali Pattersona. Ten robił więc wszystko, by jak najszybciej uwolnić swój obóz od krwiożerczych ludojadów.

Most nad rzeką Tsavo. Widok współczesny.


CISZA PRZED BURZĄ

Patterson (z prawej) pozujący przed pułapką na lwy-ludojady.
   Gdy w ciągu następnych kilku tygodni nastąpiła przerwa w atakach, robotnicy trochę się uspokoili. Patterson wiedział jednak, że to tylko chwilowy spokój. Z szyn kolejowych zbudował wielką klatkę, którą  w środku przedzielił kratą. W zabezpieczonej w ten sposób części postanowił umieścić najlepszą, jego zdaniem, przynętę - samego siebie. Wejście do pułapki upodobnił do namiotu. Konstrukcja była prosta, wchodzący do środka lew miał pociągnąć za linę, która zwalniała stalową zasuwę, zamykając zwierzę w pułapce. Patterson miał mieć wtedy wystarczającą ilość czasu, by zastrzelić unieruchomionego drapieżnika.

   Hindusi przekonani, że zagrożenie minęło, przestali przestrzegać wprowadzonych przez inżyniera zasad bezpieczeństwa. Nie budowali już kolczastych płotów, zrezygnowali ze spania na drzewach. Końcówka lata była bardzo upalna, więc część z nich spała pod gołym niebem, poza swoimi namiotami. Myśliwy spędzał w swojej klatce każdą noc. Wciąż jednak bez rezultatu i gdy wydawało się, że horror skończył się na dobre - w połowie września 1898 roku nad rzeką Tsavo rozległ się głośny wrzask, wydobywający się z ludzkiego gardła. Lwy postanowiły powrócić...

Wejście do jaskini, w której mieszkały lwy-ludożercy z Tsavo.
   Tym razem ataki były jeszcze bardziej brutalne i niespodziewane. Do tej pory lwy atakowały w pojedynkę. Drugi osobnik czekał ukryty w zaroślach na zdobycz, dostarczoną przez jego kompana. Teraz drapieżniki polowały już razem. Oba samce w tym samym czasie rozrywały jeden namiot, po czym każdy z nich wywlekał swoją ofiarę za zewnątrz. Lwy nie atakowały już codziennie jak wcześniej. Jednak kiedy już się pojawiały, siały spustoszenie w granicach obozu, do tego stopnia, że Hindusi zdecydowali się na masowe ucieczki wszelkimi możliwymi sposobami. Żaden lew nie pokusił się, by wejść do przypominającej namiot  klatki, w której czekał Patterson, zupełnie jakby zdawały sobie sprawę z tego, że to pułapka.

   Sława ludojadów z Tsavo dotarła aż do stolicy Protektoratu Brytyjskiej Afryki Wschodniej - Mombasy. Wkrótce do obozu Pattersona dotarło kilkunastu myśliwych, chcących zdobyć sławę i uznanie. Inżynier przywitał ich z radością, licząc na pomoc. Jednak myśliwym nie udało się wytropić żadnego z lwów. Ludojady, jakby prowadzone niebywałym instynktem, unikały kolejnych pułapek. Żaden z przybyłych łowców nawet przez chwilę nie zobaczył żadnego z drapieżników. Zawiedzeni myśliwi opuścili Tsavo w połowie listopada. Nie zdobyli upragnionej sławy, więc Patterson ponownie został sam. Nie na długo...

FARQUHAR I PANIKA SIPAJÓW

Ppłk. John H. Patterson.
   Protektorat Brytyjskiej Afryki Wschodniej, nie mogąc doczekać się zakończenia kłopotliwej sprawy, postanowił działać. Do Tsavo wysłał komendanta miejscowej, brytyjskiej policji o nazwisku Farquhar. Dostał on do swojej dyspozycji oddział sipajów (żołnierzy pochodzenia hinduskiego). Do Tsavo Farquhar zawitał 3 grudnia 1898 roku. W tym dniu w podpułkownika Johna Henry'ego Pattersona wstąpiła nowa nadzieja.

   Niemal od razu Sipajowie wzięli się do pracy. Farquhar zamieszkał w namiocie Pattersona, a do każdego namiotu przydzielony został jeden uzbrojony żołnierz. Dwóch z nich ukryło się w klatce, czekając na lwy. Mieli szczęście, gdyż jeszcze ten samej nocy drapieżniki postanowiły zapolować na ludzkie mięso. Krótko po godzinie 22:00 z miejsca, gdzie stała klatka usłyszano głośny trzask. Ciężka krata zatrzasnęła się za jednym z lwów. Patterson i Farquhar wybiegli uzbrojeni z namiotu. Gdy dobiegli do klatki, zobaczyli jak oświetleni przez lampę naftową Sipajowie ostrzeliwują ryczącą bestię. Lew wił się w klatce i rzucał na jej ściany. Kłami i łapami próbował rozerwać kratę oddzielającą go od sipajów. Ci jednak, wskutek paniki, strzelali fatalnie i na oślep. Kilka pocisków zraniło co prawda zwierzę, jednak na tyle lekko, że lew nie przestał próbować dostać się do strzelających w jego stronę żołnierzy. Nagle jeden z pocisków uszkodził zawias przedniej kraty, która przekrzywiła się, uchylając wyjście. Wściekłe zwierzę uderzyło w nią i krata całkiem opadła na ziemię. Ranny drapieżnik wybiegł z pułapki i zniknął wśród wysokiej trawy...

   Patterson był wściekły na Farquhara. Zrugał go za sprowadzenie niedoświadczonych żołnierzy, nie potrafiących zachować zimnej krwi. Kłótnia doprowadziła do tego, że już kilka dni po tym incydencie obrażony Farquhar wraz ze swoim oddziałem wrócił do Mombasy. Życząc inżynierowi powodzenia, zostawił mu swój sztucer. Podpułkownik ponownie został sam...

WADLIWY PREZENT POŻEGNALNY

Kryjówka na drzewie, z której korzystał inżynier
podczas zasadzki na mordercze lwy.
   Dwa dni po wyjeździe Farquhara, 8 grudnia 1898 roku, do Pattersona przybiegło dwóch kulisów. Wpadając do jego namiotu, nie mogli przestać się trząść. Gdy się trochę uspokoili, opowiedzieli, że oba lwy znajdują się w obozie przy rzece Tsavo. Tym razem nikt jednak nie zginął, a drapieżniki zadowoliły się osłem. Inżynier zabrał podarowany mu sztucer oraz pudełko z napojami i wybiegł z namiotu razem z tragarzami. Gdy znaleźli się na miejscu lwiej uczty, zaczęli się wolno skradać. Patterson szedł przodem, za nim kroczyli Hindusi. Nagle ich oczom ukazał się wielki, "bezgrzywny" lew, zajadający ze smakiem ośle mięso. W tym momencie jeden z tragarzy nadepnął na suchą gałąź. Na dźwięk trzasku lew zerwał się i uciekł. Inżynier wspominał później, że miał w tym momencie ochotę zastrzelić nieostrożnego tragarza.

   Patterson wiedział dobrze, że takiej okazji nie może zmarnować. Polecił wezwać jak największą ilość kulisów, po czym kazał uformować im wielkie półkole w miejscu, gdzie lew zniknął w zaroślach. Tragarze mieli za zadanie, zabrać wszystkie przedmioty mogące spowodować hałas. Myśliwy pobiegł w przeciwną stronę, licząc na to, że wystraszony hałasem lew wyjdzie wprost na niego. Ukrył się za kopcem ziemi i czekał...

Val Kilmer jako John Patterson
w filmie "Duch i Mrok" z roku 1996.
   Po krótkiej chwili usłyszał głuchy ryk. Odbezpieczył broń i wyszedł zza kopca. Na przeciwko niego, w odległości około czterech metrów, stał wielki kot. Patterson nigdy nie widział większego lwa. Stanął jak wryty. Powoli podniósł sztucer i wycelował. Lew wolno zaczął iść w stronę myśliwego. W tym momencie Patterson nacisnął na prawy spust. Rozległ się trzask, jednak sztucer nie wypalił! Iglica nie trafiła w spłonkę. Lew zaryczał głośno i już szykował się do ataku, jednak zbliżający się w ich stronę hałas spowodował, że zwierzę zamiast ruszyć w stronę myśliwego - uciekło w gęstą trawę. Inżynier natychmiast pobiegł za nim. Nie zatrzymując się, nacisnął drugi spust. Tym razem broń wypaliła, a lew zaryczał przeraźliwie. Patterson trafił! Brytyjczyk biegł jeszcze za swoim celem kilka metrów, jednak wśród gęstych zarośli lew zdołał uciec.

   Podpułkownik spodziewał się, że ludojad, który wypłoszony nie skończył uczty, wróci tutaj wieczorem, aby dokończyć posiłek. Rozkazał kulisom wybudować wysokie rusztowanie, a niedojedzonego osła przywiązał sznurem do wbitego w ziemię pala. Gdy zapadł zmrok, wszedł na wzniesioną konstrukcję i czekał. Tym razem zabrał ze sobą swoja strzelbę, która nie zawiodła go jeszcze nigdy.

GDY ŁOWCA STAJE SIĘ ZWIERZYNĄ...

Głowa pierwszego zabitego lwa z Tsavo.
   Nastała głucha noc. Złowrogą ciszę przerwał nagle znajomy ryk. Ludojad wrócił i zbliżał się w stronę przywiązanej przynęty. Nie zatrzymał się jednak, przy resztkach niedojedzonego osła. Szedł dalej, prosto pod drewnianą konstrukcję, na której czekał Patterson. Myśliwy szybko domyślił się, ze tym razem zwierzę nie przybyło, aby dokończyć posiłek. Bestia przyszła zapolować na niego...

 "Bezgrzywny" samiec obszedł wolno rusztowanie, po czym zaczął uderzać łapami w drewniane belki, na których ustawiona była wieżyczka. Konstrukcja trzęsła się i myśliwemu wydawało się, że lada moment cała się rozleci. Nie spodziewał się takiego zachowania u lwa, więc nie kazał budowli odpowiednio wzmocnić. Pomiędzy jednym a drugim uderzeniem łapy, Patterson zdołał wycelować i wystrzelił. Zwierzę zaryczało przeraźliwie. Padł drugi strzał. Seria krótkich pomruków brzmiała coraz ciszej. Strzelec zauważył jak lew zaczął się wić dookoła własnej osi. Wystrzelił kolejny raz, a ranne zwierzę cicho zasyczało, po czym wczołgało się w wysoką trawę i zniknęło z pola widzenia Pattersona.

   W tym momencie robotnicy z namiotów znajdujących się najbliżej, przybiegli robiąc głośny hałas. Inżynier zakazał wszystkim szukania ciała postrzelonego lwa. Nie miał pewności, że zabił ludożercę, a poza tym na wolności pozostawał jeszcze drugi samiec. Wszyscy robotnicy głośno śpiewali i gratulowali myśliwemu. Byli pewni, że lew został zabity i nie mogli doczekać się świtu, aby iść poszukać ciała martwego zwierzęcia. Rano szybko znaleziono zabitego drapieżnika. Leżał kilka metrów od miejsca, w którym został postrzelony. Postanowiono przetransportować ciało do obozu. Wielki kot był tak ciężki, że musiało go ciągnąć 8 osób.

   Wiadomość o udanym polowaniu szybko rozniosła się po kraju. Już następnego dnia Patterson otrzymał mnóstwo telegramów z gratulacjami. Nawet obrażony Farquhar osobiście wysłał gratulacyjną depeszę. Podobne słowa uznania napłynęły z Protektoratu Brytyjskiej Afryki Wschodniej i z firmy "Uganda Railways Company", odpowiedzialnej za budowie linii kolejowej. Sam Patterson nie był jednak uszczęśliwiony. Wszyscy, poza nim, zdawali się zapomnieć, że na wolności pozostał jeszcze jeden lew...

Ppłk John Henry Patterson pozuje do zdjęcia z ciałem pierwszego zabitego ludożercy.


PO ŚLADACH KRWI...

"The Man-Eaters of Tsavo",
książka, w której Patterson opisuje
swoje zmagania z ludożercami z Tsavo.
   11 grudnia 1898 roku, dwa dni po zabiciu pierwszego lwa, na posesji przed domem głównego inspektora linii kolejowej doszło do zakłócenia nocnej ciszy. Inspektor słysząc niepokojące odgłosy był pewien, że to pijani robotnicy. Rano, gdy zobaczył zadrapane drzwi natychmiast wezwał Pattersona. Po obejrzeniu uszkodzeń był pewny, że dokonał tego drugi z lwów, który szukał pożywienia w okolicach gospodarstwa. Licząc na to, że samiec powróci tutaj kolejnej nocy, Patterson postanowił ukryć się na dachu pobliskiej szopy. Przed wejściem do domu przywiązano trzy żywe kozy. Przez całą noc inżynier nie zauważył niczego podejrzanego, jednak tuż po świcie lew niespodziewanie pojawił się. Podbiegł do kóz i chwycił jedną z nich, po czym uciekł. Myśliwy wystrzelił z dachu szopy kilka razy, jednak spudłował. Natychmiast zebrał kilkuosobową grupę tragarzy i ruszył za uciekinierem. Pół mili dalej znaleźli lwa, który właśnie znajdował się w trakcie posiłku. Patterson nie zdążył nawet wystrzelić, gdyż zwierzę spłoszone odgłosami kroków szybko uciekło.

Czaszki lwów z Tsavo. Obecnie znajdują się w
Muzeum Historii Naturalnej w Chicago.
   Skoro pomysł z drewnianym rusztowaniem udał się za pierwszym razem, więc Patterson postanowił wykorzystać go ponownie. Tym razem jednak polecił bardziej wzmocnić konstrukcję na wypadek ataku drapieżnika. Dodatkowo zabrał on ze sobą pomocnika. tragarza o imieniu Mahina. W nocy gdy jeden z nich spał, drugi trzymał wartę z naładowana strzelbą. Krótko po północy lew pojawił się przy rusztowaniu. Brytyjczyk nie czekał, aż zwierzę podejdzie bliżej. Natychmiast wystrzelił i trafił! Lew zawył i od razu zniknął w gęstym zagajniku. O świcie Patterson razem z Mahiną wyruszyli śladami krwi, które zostawiło ranne zwierzę. Ślady te jednak urwały się w pewnym momencie, a ludojad zniknął.

   Zwierzę nie pojawiło się przez kolejnych 16 dni. Patterson miał głęboką nadzieję, że lew zdechł, jednak nie zaniedbał środków bezpieczeństwa. Poinstruował wszystkich robotników, że dopóki nie znajdą martwego ciała, muszą traktować zagrożenie jako prawdopodobne i zachowywać się tak, jakby drapieżnik wciąż był żywy. Jego obawy sprawdziły się 27 grudnia 1898 roku, kiedy wśród gęstych traw usłyszano pomruki lwa, czekającego na swoją kolejną ofiarę. Gdy na miejsce przybył Patterson, lwa już nie było. Następnej nocy ponownie zabrał Mahinę - razem usadowili się na drzewie i czekali. Ludojad zjawił się ponownie...

CENNE TROFEA, CZYLI KONIEC KOSZMARU

Drugi upolowany lew-ludożerca.
   28 grudnia była pełnia księżyca. Takie warunki ułatwiły polowanie, gdyż myśliwi mogli w nocy dostrzec kontury zbliżającego się lwa, który pojawił się około godziny 2:00. Od razu po wyjściu zwierzęcia z gęstwiny padł pierwszy strzał. Patterson trafił cel, jednak nie powalił go na ziemię. Drapieżnik zawrócił i zaczął uciekać. Trzy kolejne naboje nie trafiły zwierzęcia.

  Rano zauważyli, że śladów krwi było znacznie więcej niż poprzednim razem. Rannego lwa znaleziono leżącego wśród zarośli, niecałą milę od obozu. Na widok inżyniera bestia podniosła się i ruszyła do ataku. Brytyjczyk natychmiast wystrzelił. Trafił! Ranny lew cofnął się, po czym upadł. Podniósł jednak łeb i zaczął czołgać się w kierunku myśliwego, groźnie rycząc. Patterson wystrzelił dwa kolejne razy. Obie kule trafiły, ale nie zabiły lwa, który nie przestawał czołgać się w stronę strzelca. Widząc to Mahina uciekł w popłochu na pobliskie drzewo. Patterson ruszył za swoim tragarzem. Drapieżnik był już tak blisko, że zdołał szarpnąć go za nogawkę spodni. Już na drzewie podpułkownik przeładował broń. Zwierzę próbowało w tym czasie wdrapać się na drzewo, jednak jego rany nie pozwoliły mu na to. Padł kolejny strzał i zwierzę zwaliło się nieruchomo na ziemię. Mężczyźni ostrożnie zeszli z drzewa. Gdy przechodzili obok lwa, ten ostatkiem sił podniósł łeb i podniósł się na przednich łapach. Brytyjczyk odskoczył, oddając dwa strzały. Trafił w głowę. Teraz ludojad nie żył na pewno...

Film "Duch i Mrok" (z roku 1996) nakręcono
na podstawie pierwszej książki Pattersona.
   Po zaniesieniu drugiego lwa do obozu, postanowiono je sfotografować. Patterson zakończył swoją misję i mógł wracać do domu. Na pamiątkę swojego najtrudniejszego polowania zabrał ze sobą czaszki i skóry zabitych ludojadów. Przez 25 lat służyły mu one jako dywaniki w jego gabinecie. W roku 1924 swoje trofea sprzedał za 5.000 funtów. Kupiło je Muzeum Historii Naturalnej w Chicago. Choć skóry były w bardzo złym stanie, pracownikom muzeum udało się się odnowić i wypchać. Do dziś można je tam podziwiać. Są one jedną z największych atrakcji chicagowskiego muzeum. Co prawda, są znacznie mniejsze niż lwy były w rzeczywistości, jednak tylko tyle udało się zachować po 26 latach. Nie wiadomo jednak jak długo wypchane ludojady pozostaną w Chicago, gdyż od wielu lat rząd w Kenii usilnie domaga się zwrotu zarówno wypchanych skór, jak i czaszek, które miałyby stać się atrakcją muzeum w Kenijskim Parku Narodowym w Tsavo.

   Podpułkownik John Henry Patterson stał się sławny, więc postanowił zarobić na swojej przygodzie. Na podstawie dziennika, który prowadził podczas swojej misji w Tsavo napisał książkę "The Man-Eaters of Tsavo" ("Ludojady z Tsavo"), która ukazała się w roku 1907. Na jej podstawie nakręcono kilka filmów - "Bwana Devil" (1952) oraz "Killers of Kilimanjaro" (1959). Jednak najbardziej znanym filmem, opowiadającym o wydarzeniach z Tsavo jest bez wątpienia amerykański film "Duch i Mrok" ("The Ghost and the Darkness") z roku 1996, w którym inżyniera Pattersona zagrał Val Kilmer. Film nie jest jednak wierną adaptacją książki i jak to zwykle bywa, hollywoodzcy twórcy nieco podkoloryzowali wydarzenia. W roku 1909 Patterson napisał drugą książkę "In the Grip of the Nyika: Further Adventures in British East Africa", która jednak nie odniosła już takiego sukcesu, jak jego pierwsza książka.


LUDOJADY POD LUPĄ BADACZY

Ppłk. John H. Patterson.
   Ile było ofiar lwów-ludojadów? Do niedawna zdania historyków były podzielone, ponieważ różne źródła podające liczbę zabitych przez lwy ludzi wzajemnie się wykluczały. Dokumenty "Uganda Railways Company" stwierdzają, że ofiar było "jedynie" 28, natomiast w swojej książce Patterson twierdził, że zginęło 135 osób. Komu wierzyć? Nie ulega wątpliwości, że przedsiębiorstwo kolejowe robiło wszystko, aby zaniżyć liczbę zabitych, z kolei Patterson z oczywistych względów miał powody, by taka liczbę zawyżyć. Sam inżynier bronił swojej wersji, twierdząc, że liczba 28 przedstawia jedynie udokumentowane przypadki śmierci hinduskich kulisów, którym wystawiono akt zgonu, natomiast znaczna większość ofiar nie została odnotowana w żadnych dokumentach, gdyż nikt nie chciał interesować się przypadkami śmierci afrykańskich tubylców.

   Jakiś czas temu grupa naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego, pod przewodnictwem profesora antropologii Nathaniela Dominy'ego postanowiła raz na zawsze rozwiać wszelkie wątpliwości dotyczące faktycznej liczby ofiar lwów-ludojadów. Dzięki analizie izotopów zawartych w skórach i kościach drapieżników z Tsavo ustalili, czym żywiły się zwierzęta zanim zostały zabite przez Pattersona. Według badaczy pierwszy osobnik zjadł fragmenty 11 osób, drugi 24. Dało to łącznie sumę 35 ofiar na przestrzeni 9 miesięcy. Dodatkowo odkryto, że dieta jednego z lwów składała się w tym czasie zaledwie w połowie z ludzkiego mięsa. Resztę diety stanowiło mięso gazeli. Drugi lew niemal wyłącznie żywił się mięsem zwierząt roślinożernych. Oznacza to, że lwy współpracowały podczas polowanie, jednak nie dzieliły się zdobyczą. Stwierdzono również, że jeden z osobników miał ułamany kieł i pękniętą żuchwę, co w znacznym stopniu utrudniało mu spożywanie posiłków oraz polowanie na szybkie i zwinne zwierzęta i prawdopodobnie to własnie skłoniło go do rozpoczęcia polowań na wolniejszych i mniej zwinnych ludzi, którzy okazali się nad wyraz łatwą zdobyczą.

   W trakcie badań naukowcy odpowiedzieli również na pytanie dlaczego lwy nie posiadały grzyw. Jest to cecha charakterystyczna dla populacji lwów zamieszkujących tereny rzeki Tsavo. Wpływ na to ma rodzaj pożywienie i temperatura otoczenia.

   Zastanawiano się także dlaczego dwa samce polowały razem, co jest niespotykane wśród lwów. Na ogół to samice zdobywają pożywienie, jednak w Tsavo samce trzymały się razem i pomagały sobie wzajemnie. Ma to mieć związek ze spadkiem poziomu testosteronu u osobników zamieszkujących tamte tereny, na których przypada wyjątkowo duża liczba samic na jednego samca - około 8, podczas gdy w innych stadach liczba ta wynosi zwykle 5 lub 6 samic. W Tsavo samce nie były zmuszone do wzajemnej rywalizacji o względy samic i nie czuły do siebie wrogości. Podczas, gdy jeden samiec miał problem z polowaniem, drugi postanowił mu towarzyszyć i pomagać...


Wypchane okazy dwóch ludożerców z Tsavo stały się jedną z największych atrakcji
chicagowskiego Muzeum Historii Naturalnej. Rząd Kenii od dawna żąda ich zwrotu.


POSTSCRIPTUM...

  Od czasu wydarzeń z roku 1898 w Tsavo nie odnotowano ani jednego ataku lwów na jakiegokolwiek człowieka. Jednak w okresach większej suszy lwy do dnia dzisiejszego bez trudu zakradają się do gospodarstw domowych, zabijają i zjadają zwierzęta hodowlane.

  Słynny most na rzece Tsavo ukończono 7 lutego 1899 roku. Podczas I wojny światowej szyny zostały zniszczone przez niemieckich żołnierzy. Po wojnie zostały jednak naprawione. Kamienne fundamenty mostu są oryginalne i do dziś można je podziwiać, jako część konstrukcji mostu w Tsavo.

  John Henry Patterson zmarł 18 czerwca 1947 roku. Po zakończeniu swojej kariery wojskowej czynnie wspierał ruchy syjonistyczne, a jego ostatnią wolą było to, aby pochowano go w Izraelu. Jego syn Bryan Patterson (1909-1979) został paleontologiem w Muzeum Historii Naturalnej w Chicago - w tym samym muzeum, w którym znajdują się dwa trofea lwów-ludojadów, upolowane przez jego ojca...

 Patronite

5 komentarzy: