Od zarania naszych dziejów każda bitwa miała swoją przyczynę. Ogromne wpływy, wielkie bogactwa, urażona duma władców lub zdobycie nowych terenów - oto najczęstsze powody, dla których naprzeciw siebie stawały waleczne armie dwóch stron konfliktu. Nie inaczej było na XV-wiecznym Pomorzu. Tyle, że tam jedna z bitew rozegrała się z całkiem innego powodu. 300 mężczyzn zginęło, 100 dostało się do niewoli. A to wszystko z powodu tego, że mieszkańcy dwóch sąsiedzkich miast, pomorskiego Białogardu i brandenburskiego Świdwina, pobili się o… krowę!
"Wojna o krowę" na Pomorzu nie była może najefektowniejszą bitwą średniowiecza, z pewnością jednak należała do tych, które na trwałe zapisały się w pamięci mieszkańców tych dwóch miast. Wydarzenia z roku 1469 przeszły do legendy, stając się z czasem powodem do wspólnego świętowania. Czy jednak rzeczywiście zwykła krowa stała się jedyną przyczyną rozpoczęcia brutalnej bitwy na wrzosowisku? Są tacy, którzy tak uważają. A może jednak chodziło o coś więcej…?
NIENAWIŚĆ PO SĄSIEDZKU
Herb Białogardu. |
Herb Świdwina. |
Okolice Świdwina (niem. Schivelbein) były najdalej na północ wysuniętą częścią Nowej Marchii – prowincji wchodzącej w skład Marchii Brandenburskiej, stworzonej w XII wieku na terenach podbitych Słowian połabskich. XV wiek stał pod znakiem konfliktu pomiędzy niemiecką Brandenburgią, a książętami pomorskimi. Ekspansji niemieckiej na Pomorze próbował się przeciwstawić książę pomorski Eryk II, który w roku 1468 i 1469 najechał Nową Marchię.
Oddalony o około 30 km od Świdwina Białogard (niem. Belgard) było najbliżej położonym pomorskim miastem przy północnych rubieżach Nowej Marchii. W XV wieku dzielnie znosiło bardzo zmienne losy Pomorza Zachodniego, związane z konfliktem książąt pomorskich z Brandenburgią.
Nie tylko władcy tych dwóch miast pałali do siebie nienawiścią. Również zwykli mieszkańcy byli do siebie wrogo nastawieni. Zdarzały się jednak przypadki, gdy zwykli chłopi wznosili się ponad polityczne i religijne podziały, żyjąc nie tylko w zgodzie, ale i w przyjaźni. Jednak nawet największe braterstwo z czasem znajdowało swój kres, zwłaszcza gdy w grę wchodziły potencjalne zyski, które dzięki tej właśnie przyjaźni można było osiągnąć. Tak właśnie było w przypadku dwóch chłopów, których wzajemna życzliwość przerodziła się we wrogość, doprowadzając tym samym do jednego z najdziwniejszych średniowiecznych konfliktów na Pomorzu…
Panorama Białogardu z roku 1618, autorstwa Eilharda Lubinusa. Po lewej stronie widoczny jest zamek, na którym swoje obowiązki pełnił Karsten von Wopersnow. |
KROWI OBIEKT POŻĄDANIA
Historia rozpoczęła się zimą 1468 roku. Jeden z mieszkańców malutkiej osady Nemmin (dzisiejsze Niemierzyno, w powiecie świdwińskim) miał problem z przezimowaniem swojej krowy. W zamian za opiekę przekazał ją swojemu przyjacielowi z Białogardu. Ten karmił zwierzę i dbał o nie jak o swoje własne, a przy tym czerpał korzyści w postaci świeżego mleka. Do mlecznego napoju przyzwyczaił się jednak zbyt mocno i gdy wiosną następnego roku prawowity właściciel krowy wrócił po swoja pociechę - spotkał się ze stanowczą odmową. Na nic zdały się prośby i błagania. Chciwy Białogardzianin ani myślał o zwróceniu zwierzęcia. Przyjaźń między mężczyznami skończyła się, a do głosu doszły dawne niemiecko-pomorskie zatargi.
Prawowity właściciel krowy wrócił wściekły do domu. Jako, że był bardzo przywiązany do swojej krowy, postanowił działać i to szybko. Następnego dnia poskarżył się swoim przyjaciołom ze Świdwina. Świdwinianie, którzy od dłuższego czasu byli skłóceni z mieszkańcami Białogardu, zgodzili się pomóc. Kilka dni później, pod osłoną nocy, wdarli się do białogardzkiego gospodarstwa i zwierzę zabrali.
Białogardzianin nie mógł takiej zniewagi puścić płazem. Ktoś coś widział, ktoś słyszał i do uszu gospodarza dotarła wiadomość, że za uprowadzeniem stoją Świdwinianie. Zwołał szybko kilku miejscowych oprychów i wkrótce zjawili się u "porywaczy" z zamiarem odbicia krasuli - i to z nawiązką! Do domu wrócili z kilkoma sztukami bydła. Zamiast jednej nieswojej krowy miał teraz całe stado. Zdawał sobie sprawę, że nie może teraz spać spokojnie. Spodziewał się odwetu, więc razem ze swoimi pomocnikami, uzbrojeni w widły i kosy, dzień i noc pilnowali swojego nowego dobytku.
UKRAŚĆ BYDŁO... ALE KTÓRE?
Herb rodziny von Polenz. |
Herb rodziny von Wopersnow. |
Świdwinianie jednak wojować nie chcieli. Zamiast tego udali się do siedziby świdwińskiego landwójta Jakoba von Polenz, który skargę swoich mieszkańców przyjął i postanowił pomóc. Najpierw spróbował po dobroci. Podczas swojej wizyty w Białogardzie odwiedził miejscowego wójta Karstena von Wopersnow (w niektórych polskich źródłach zwany błędnie Krzysztofem z Oparzna), rezydującego w białogardzkim zamku, i upomniał się o interwencję w sprawie skradzionego mienia. Wzajemna wrogość dwóch wójtów była powszechnie znana w okolicy, więc von Polenza nie zdziwił fakt, że von Wopersnow o niczym podobnym nie chciał nawet słyszeć. Nawet namowy jego żony Elisabeth na nic się zdały. Landwójt Świdwina odjechał z Białogardu z pustymi rękoma, a Karsten von Wopersnow niewzruszony wrócił do swoich obowiązków…
Skoro nie udało się po dobroci, trzeba było sprawę załatwić siłą. Jakob von Polenz wydał więc dekret, w myśl którego wszystkie skradzione w okolicach Świdwina krowy mają wrócić do prawowitych właścicieli. Chętnych do wykonania tego zadania nie brakowało. Szybko zgłosiło się kilkunastu mieszczan. Przed zapadnięciem zmroku uzbrojeni ruszyli w stronę Białogardu. Po dotarciu na miejsce było zbyt ciemno, by zorientować się, które krowy pochodzą ze Świdwina - postanowiono więc zabrać wszystkie, które napotkano w białogardzkich gospodarstwach. Gdy ochotnicy wrócili do miasta, okazało się, że krów przyprowadzono znacznie więcej niż wcześniej utracono. Nadwyżkę bydła potraktowano jako zadośćuczynienie za poniesione straty. Tymczasem napięcie pomiędzy dwoma miastami sięgnęło zenitu. Decyzja von Polenza była słuszna, jednak bardzo ryzykowna. Sąsiedzka wojna wisiała już w powietrzu…
Zamek w Świdwinie na miedziorycie z roku 1652. |
HONOR PONAD WSZYSTKO
Wieści na temat tego wydarzenia szybko dotarła do uszu wójta Białogardu. Gniew Karstena von Wopersnow był przeogromny. Biegał wściekły po komnatach swojego zamku. Po krótkim czasie, za namową żony Elisabeth, uspokoił się i stwierdził, że honor Białogardzian jest ważniejszy niż decyzja landwójta Świdwina, po czym zebrał zbrojnych i dał znak do ataku na Świdwinian. Każdy mężczyzna (niezależnie od swojego statusu społecznego) zdolny do noszenia broni miał obowiązek stawić się pod komendę von Wopersnowa, który postanowił osobiście dowodzić swoim zbrojnym oddziałem podczas ataku na Świdwin. Rycerze przybyli uzbrojeni w swoje najlepsze miecze. Chłopi zabrali z chałup wszystko to, co mogło im posłużyć jako broń. Widły, kosy, cepy i kije miały wspomóc białogardzkie rycerstwo w walce ze Świdwinianami o odzyskanie honoru.
O świcie w środę, 15 lipca 1469 roku, prawie pół tysiąca uzbrojonych mężczyzn wyruszyło na południowy wschód, w kierunku Nowej Marchii. Cel był jasny – pokonać wroga i… odebrać swoje krowy!
Po kilku godzinach maszerującą armię z Białogardu wypatrzyli świdwińscy zwiadowcy. Szybko powiadomiono Jakoba von Polenza o zbliżającym się zagrożeniu. Dla wszystkich stało się jasne, że bitwa była nieunikniona. Landwójt wydał rozkaz błyskawicznego uformowania oddziału obronnego, nad którym dowództwo objął jego syn Christoph. Aby nie narażać mieszkających w Świdwinie kobiet i dzieci postanowiono, że atak Białogardzian należy odeprzeć jak najdalej od murów miasta. Do obrony Świdwina zgłosili się wszyscy mężczyźni. Źródła nie podają jednak ile liczyła pośpiesznie zebrana armia. Wiadomo jedynie, że tak jak w przypadku najeźdźców, także oddział Christopha von Polenza składał się zarówno z rycerzy i mieszczan, jak i ze zwykłych chłopów i parobków. Nie było już odwrotu i Świdwinianie ruszyli w stronę Białogardzian…
KLĘSKA NA WRZOSOWISKU
Łąki w okolicach Cieszeniewa (dawniej Ziezenoff). Właśnie tam doszło do trzygodzinnej bitwy o krowę. |
Dwa oddziały stanęły naprzeciw siebie około południa, 15 lipca 1469 roku w miejscu gdzie przebiegała granica Brandenburgii i Pomorza - na wrzosowiskach zwanych ówcześnie Landgen’schen Heide, znajdującymi się pomiędzy miejscowościami Alt Schlage (dzisiejsza Sława, 8 km od Świdwina) i Ziezenow (inna nazwa Ziezeneff, obecnie Cieszeniewo, około 9 km od Świdwina).
Zachowane źródła milczą na temat tego, jak wyglądało starcie dwóch zwaśnionych stron. Wiadomo jedynie, że bitwa toczona w upalny, letni dzień trwała 3 godziny i zakończyła się całkowita klęską białogardzkich najeźdźców. Na pewno do zwycięstwa Świdwinian przyczynił się Christoph von Polenz, 20-letni rycerz słynący ze swojej odwagi. O bitwie przez długi czas mówiono w całej Nowej Marchii, a w księdze „Geschichte des Herzogthums Pommern von den ältesten Zeiten bis zum Tode des letzten Herzoges, oder bis zum Westphälischen Frieden” z roku 1819 zapisano:
„[…]najazd tak straszne spustoszenie uczynił w Nowej Marchii, że nawet po 100 latach zniszczenia widoczne były wszędzie i daleko od Nowej Marchii źle ludzie o tej inwazji mówili[…]”
Gdy opadł bitewny kurz, okazało się, na placu boju nie pozostał dowódca Białogardzian. Karsten von Wopersnow uciekł z wrzosowisk, prawdopodobnie już na początku starcia. Ówcześni kronikarze odnotowali, że w „bitwie o krowę” zginęło 300 Białogardzian. Do świdwińskiej niewoli trafiło 100 jeńców. Zwycięzcy zdobyli sztandar Białogardu. Ich łupem padło również 50 wozów wypełnionych sprzętem wojennym:
„[…] o godzinie trzeciej po południu Świdwinianie zwyciężyli. 300 Białogardzian na wrzosowisku pozostało. 100 jeńców, 1 sztandar i 50 wozów broni pełnych do miasta zabrano. Białogardzki dowódca Carst von Wopersnow uciekł tchórzliwie. Świdwinianie dlatego zwyciężyli, że i szlachta, i chłopi pod niemieckimi rozkazami walczyli i broni niemieckiej dobywali.”
Ciała poległych w walce pozostawiono w Langen’schen na pastwę dzikiej zwierzyny. Podobno szczątki zabitych w bitwie mężczyzn widywano na wrzosowisku jeszcze przez wiele lat...
BOHATEROWIE I... KUNDLE
Tekst ludowej pieśni wychwalającej Świdwinian i hańbiącej pokonanych Białogardzian. |
Białogardzcy jeńcy zostali przywiezieni do Świdwina i zamknięci w warowni na wieży miejskiej zwanej „Kiek in Pommern” („widok na Pomorze”). Rozkazem Jakoba von Polenza mieli tam pozostać dopóki nie zostanie za nich zapłacony okup przez członków ich rodzin. Zapłata za uwięzionych Białogardzian nigdy jednak nie wpłynęła. Podobno Świdwinianie nie mieli w zwyczaju karmić swoich jeńców, w związku z tym wszyscy pojmani zmarli z głodu…
Dzień po bitwie nad amboną świdwińskiego kościoła zawieszono zdobytą chorągiew Białogardu. Wisiała tam nieprzerwanie przez 220 lat, do czasu kiedy 16 kwietnia 1689 roku wybuchł w mieście wielki pożar. Spłonęło nie tylko całe kościelne wnętrze, ale i zdobyczny sztandar.
Kościół Matki Boskiej NIeustającej Pomocy w Świdwinie. Tam przechowywano białogardzką chorągiew do czasu wielkiego pożaru z roku 1689. Zdjęcie z roku 1902. |
Na pamiątkę bitwy, w bramie wiodącej do Świdwina umocowano żelazny pierścień zrobiony z bydlęcej obroży. Miął on być przestrogą dla wszystkich, którzy w przyszłości odważyliby się siłą i bezprawnie przywłaszczyć sobie choć jedną krowę, należącą do mieszkańca Świdwina. Jedna z legend głosiła nawet, że obok pierścienia zawieszono krowią czaszkę z rogami. Miała to być czaszka krowy chłopa z Nemmin – tej samej, która poróżniła dwóch przyjaciół, doprowadzając oba miasta do bitwy na wrzosowisku. Przez długie lata po bitwie śpiewana była w Świdwinie pieśń obrażająca zarówno Karstena von Wopersnowa, jak i samych Białogardzian, którzy doczekali się ze strony Brandenburczyków najbardziej haniebnych określeń. Kronikarze niemieccy wykorzystywali każdą okazję, by to przypominać:
„Burmistrz Białogardu tylko w jeden sposób honor może odzyskać, jeśli na wole pod świdwińską bramą przejedzie i pierścień żelazny zdejmie[…]. Niedługo po tej porażce w wojnie o krowę Białogardzianie haniebnie kundlami zwani byli. I było tak przez długie lata[…]”
WDOWI OBOWIĄZEK
Po białogardzkim zamku, w którym mieszkał Karsten von Wopersnow pozostało dziś tylko kilka cegieł. Zamek popadający w ruinę rozebrano ostatecznie w drugiej połowie XX wieku. |
Wójt Białogardu Karsten von Wopersnow powrócił po bitwie do swojego zamku, by dalej sprawować władzę nad swoim miastem. Po utracie 400 mężczyzn (w tym wielu chłopów), w wyludnionym mieście zabrakło rąk do pracy. Aby temu zaradzić wójt rozkazał wdowom po rycerzach poległych w bitwie poślubić swoich parobków oraz wszystkich innych wolnych mężczyzn i płodzić jak najwięcej dzieci. Miało to w przyszłości zagwarantować zwiększenie potrzebnej miastu liczby siły roboczej. Czy zrozpaczone wdowy wypełniły posłusznie rozkazy wójta? O tym źródła skutecznie milczą…
Karsten von Wopersnow zmarł w roku. Urząd wójta w roku 1517 przemianowano na urząd burmistrza. Dwóch potomków Karstena pełniło tę funkcję – najpierw jego syn Silvert von Wopersnow w roku 1540, później wnuk Joachimus w latach 1548-1566.
Jakob von Polenz zmarł 18 lutego 1476 roku. Jego syn Christoph nie chciał zostać landwójtem po śmierci ojca. Pragnął brać udział w wojnach i przynosić chwałę swojemu rodowi. W roku 1480 odbył podróż do Ziemi Świętej, a po szczęśliwym powrocie z wyprawy ufundował w Świdwinie kaplicę Świętego Grobu z relikwiami Krzyża Pańskiego. Zmarł podczas bitwy, prawdopodobnie na Krecie, 18 grudnia 1497 roku.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że legendarny zatarg o krowę nie był powodem do starcia, ale tylko pretekstem do bitwy, która wcześniej, czy później i tak musiała nastąpić. Wzajemna niechęć obu regionów, potęgowana kolejnymi wzajemnymi najazdami, potrzebowała tylko iskry, aby dawne i obecne animozję pomiędzy sąsiednimi miastami eksplodowały.
Panorama Świdwina z 1686 roku, autorstwa Daniela Petzolda. |
POSTSCRIPTUM…
Wojna o krowę została zapomniana na Pomorzu na pięć wieków, aż do roku 1969, kiedy to w pięćsetną rocznicę tego wydarzenia zorganizowano pierwszą imprezę o nazwie "Bitwa o krowę". Od tego czasu, co roku na przemian w Białogardzie i Świdwinie, organizowane są miejskie festyny nawiązujące do tej potyczki. Podczas zabawy uczestnicy z dwóch miast walczą ze sobą w różnych konkurencjach stylizowanych na średniowieczne zwyczaje, takie jak rzucanie toporem, strzelanie z łuku lub walka na kopie. Włodarze Świdwina zapewniają uczestnikom zapas piwa, Białogardzianie dostarczają wołowinę do wspólnej uczty, kończącej zabawę Zwycięskie miasto otrzymuje jako trofeum krowie rogi, które przez rok znajdują się w jego posiadaniu...
Po pięciu wiekach „bitwa o krowę”, stoczona w roku 1469, stała się ważna częścią folkloru tych dwóch miast. Opowieść o przygranicznym konflikcie, przekazywana przez kolejne pokolenia Białogardzian i Świdwinian, z biegiem czasu stała się bardziej legendą niż historycznym przekazem. W ustnych przekazach często zmieniano prawdziwe miejsce bitwy, spolszczano niemiecko brzmiące nazwiska głównych bohaterów, a także niemal całkowicie zapomniano o faktycznych przyczynach wybuchu „krowiego konfliktu”. Wszak nie jest istotne to, że nie o kradzież krowy tak naprawdę chodziło. Ważne, że współcześnie, po licznych zawirowaniach historycznych pomiędzy dwoma wrogimi regionami, razem pielęgnuje się własną historię i kultywuje wzajemne tradycje. I choć mieszkańcy Białogardu oraz Świdwina w dalszym ciągu stają naprzeciw siebie, by walczyć o krowę, to czynią tak tylko i wyłącznie w przyjacielskiej atmosferze, ku uciesze gawiedzi. Oby tak już na zawsze zostało…
Walczyli o krowę, Kargul z Pawlakiem wadzili się nawet o kota!
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie fakt, że bitwa była 15 lipca. Powtórka Grunwaldu?
Też o tym samym pomyślałem... ale no, kto by tak sobie przecież nie chciał powojować w środku lata :)
UsuńBitwa o krowę od zarania dziejów :) Ale też kojarze odcinek gdzie Kargul z Pawlakiem kłócili się o krowę.
OdpowiedzUsuńPasek też podobno kilka ładnych lat procesował się z sąsiadem o krowę.....
OdpowiedzUsuńZ tego co widać ci z Białogardu mieli kawałek drogi i upał dał się we znaki, po przedzieraniu się przez chaszcze, bo dróg nie było niestety, padli na pysk.Ciekawe jak te 50 wozów dotarło na miejsce ? Drogi były jeszcze liche w dziewiętnastym wieku.A tu lasy bujne.
OdpowiedzUsuńramper, te wozy zapewne byly swidwinian a autor cos przykoloryzowal piszac o takiej ilosci, ciekawe jakich wymiarow byly owe wozy bo bez watpienia musialo byc sporo fantow do posprzatania po bialogardzianinach :) Jak ja chcialbym je zobaczyc...:)
OdpowiedzUsuńŚwidwinianin od urodzenia... Mało kto wie jak było naprawdę, historia przekazywana przez tyle wieków wygląda (najprawdopodobniej) zupełnie inaczej niż miało to naprawdę miejsce. Tak czy siak obecna "bitwa o krowę" to świetna okazja do spedzenia miło czasu, pokazania dzieciakom jak "to kiedyś wyglądało" oraz do wypicia kilku szklan piwa. Imprezę polecam, jest naprawdę ciekawie i wesoło.
OdpowiedzUsuń