niedziela, 27 października 2019

Imperium małych piekieł - Joanna Lamparska

   Sieniawka to jeden z podobozów Gross-Rosen, gdzie z premedytacją Niemcy dokonywali masowej zagłady, niewolniczo wykorzystywali do morderczej pracy więźniów i przeprowadzali nieludzkie eksperymenty medyczne. Joanna Lamparska to piekło stworzone na ziemi nazwała „Imperium małych piekieł”. W swojej książce ukazuje efekty swojego śledztwa, mającego na celu wyjaśnienie przerażającej tajemnicy, która wciąż więcej stawia pytań niż daje odpowiedzi. Wpada też na trop tajemniczego laboratorium medycznego z czasów drugiej wojny światowej. Wyniki tego śledztwa dla wielu będą prawdziwym zaskoczeniem…



   Nieopodal wsi Rogoźnica (województwo dolnośląskie) w latach 1940-1945 istniał owiany złą sławą niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny o uproszczonej nazwie Gross-Rosen (Konzentrationslager Groß-Rosen). Kompleks ten stał na czele ponad setki podobnych obozów pracy założonych na terenie Śląska, Czech i Niemiec. Pierwszy transport więźniów dotarł tam 2 sierpnia 1940 roku. Do 1 maja 1941 roku obóz funkcjonował jako filia (AL GR) KL Sachsenhausen, następnie uzyskał status samodzielnego obozu koncentracyjnego (KL GR).

Brama wjazdowa do obozu Gross-Rosen.
   Około 130 km na zachód od Rogoźnicy znajduje się wieś Sieniawka (powiat zgorzelecki), która w czasie drugiej wojny światowej nosiła nazwę Kleinschönau. W roku 1943 Niemcy zajęli budynki dawnych koszar (pierwsze zabudowania powstały w XIX wieku), które rozbudowali. Utworzono tam Lotnicze i Silnikowe Zittwerke A.G. (Zakłady Zittau S.A.) Junkers Flugzeug und Motorwerke A.G. Dessau (Junkers Lotnicze i Silnikowe Zakłady S.A. Dessau). Od października 1944 roku utworzono w tym miejscu filię obozu koncentracyjnego Gross-Rosen w Kleinschönau (Sieniawka). Siłę roboczą stanowili w tych zakładach jeńcy wojenni oraz więźniowie wielu narodowości: Polaków, Żydów, Rosjan, Belgów, Francuzów, Włochów, a także narodowości jugosłowiańskie, których liczba wg. różnych źródeł wynosiła od 8 do 12 tysięcy. Powstawały tu podzespoły do bombowca Ju-188 oraz turboodrzutowego, supertajnego myśliwca Me-262. Być może budowano także silniki rakietowe do pocisków V1 i V2. Dziś w części budynków mieści się Wojewódzki Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Sieniawce. Podziemia kompleksu od czasu wycofania się Niemców pozostają pod wodą. Niedostępność tych miejsc od kilkudziesięciu lat pobudza wyobraźnię nie tylko historyków i badaczy tajemnic, ale również samozwańczych poszukiwaczy skarbów. Ci ostatni często skupiają się w niewielkich grupach „poszukiwawczych”, których celem jest eksploracja tajemniczych podziemi.

   Historię tych dwóch miejsc postanowiła w swojej książce połączyć Joanna Lamparska – dziennikarka, podróżniczka i znawczyni wojennej historii Dolnego Śląska. „Imperium małych piekieł” (Wydawnictwo Znak Horyzont) w swoim założeniu miało być książką odkrywczą i świeżą, wnoszącą w debatę publiczną rozwiązanie wielkiej wojennej tajemnicy. Tak przynajmniej sugeruje redaktorski opis książki, zamieszczony na okładce. Aby wprowadzić swoich czytelników w prezentowaną opowieść autorka musiała przybliżyć im zarówno historię obozu Gross-Rosen i jego powiązań z Sieniawką, jak i przedstawić głównych bohaterów tych makabrycznych wydarzeń. I z tej roli Joanna Lamparska wywiązała się zadowalająco. Poznajemy więc losy takich osób jak dyrektor Zittwerke A.G Jürgen Ulderup, szefa Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Wrocławskiego Gerharda Buhtza (odpowiedzialnego za prowadzenie eksperymentów medycznych na więźniach) oraz słynnego Anioła Śmierci, czyli doktora Josefa Mengele, którego specjalnie przedstawiać nie trzeba. Mengele po ucieczce z Auschwitz krążył wzdłuż obecnej granicy polsko-czeskiej, przeprowadzając selekcje w kobiecych obozach należących do Gross-Rosen.

Pozostałości po obozie w Sieniawce.
   „Imperium małych piekieł” obiecuje czytelnikom dużo, daje jednak znacznie mniej – można powiedzieć, że spełnia oczekiwania wyłącznie w połowie. Prowadzona narracja dzieli książkę na dwie płaszczyzny – historyczną i odkrywczą. Pod względem prezentowania czytelnikom faktów historycznych autorka prezentuje się nieźle. Jej styl jest lekki i dostępny dla wszystkich. Joanna Lamparska potrafi obrazowo opisać wszystkie okrucieństwa, co na pewno zaciekawi miłośników tego rodzaju historii. Być może nie wszystkich, gdyż nie pojawiają się tutaj nowe fakty, które mogłyby rzucić inne światło na przypominane wydarzenia. To wszystko można już było przeczytać w wielu innych, bardziej szczegółowych opracowaniach. Jeśli jednak potraktujemy zaprezentowaną historię Gross-Rosen oraz Sieniawki wyłącznie jako ogólny opis wojennych losów tych dwóch miejsc, skłaniający czytelników do sięgnięcia po inne książki w celu poszerzenia swojej wiedzy, to należy uznać pracę autorki za udaną. Gorzej jest niestety z drugą płaszczyzną, a zapowiadanych przez wydawcę sensacyjnych odkryć w zasadzie czytelnicy nie uświadczą.

   Joanna Lamparska narrację prowadzi dwoma drogami. Wspomniana już literatura faktu wymieszana została z pewnego rodzaju reportażem, który w pierwszych rozdziałach stopniowo buduje napięcie i zwiększa apetyty na poznanie prawdy ukrytej w tajemniczych niemieckich podziemiach. Z każdą kolejną stroną wzrasta też nadzieja na rozwiązanie największych zagadek związanych z obozem w Sieniawce. Autorka umiejętnie te nadzieje podsyca, by w końcu pozostawić wszystkich w swoistym „zawieszeniu”, które z czasem przeradza się w dość wielkie rozczarowanie – zwłaszcza, gdy Joanna Lamparska plądrując ruiny koszar niczym filmowy Indiana Jones co kilka chwil zapewnia czytelników, że jest już o krok od sensacyjnego odkrycia. I gdy już wydaje się, że wszelkie tajemnice zaczną stawać przed nią otworem, z rozbrajającą bezradnością dowiadujemy się, że tak naprawdę „nic nie jest pewne”, „nic nie wiadomo”, „nie ma dowodów i dokumentów” oraz „prawdopodobnie nigdy nie poznamy prawdy”. Za pierwszym razem można pomyśleć, że jeszcze nie tym razem, ale skoro książka powstała, to na pewno w końcu poznamy efekty „wielkiego odkrycia”. Po kolejnym stwierdzeniach dziennikarki, że „pozostają nam tylko domysły”, takie prowadzenie narracji zwyczajnie nudzi, a niektórych być może zniechęci do dalszej lektury.

Po bloku, gdzie w Sieniawce przetrzymywano jeńców
dziś pozostały tylko rozpadające się ruiny.
   W odkryciu prawdy nie pomagają odwiedzeni przez autorkę eksperci (historycy, profesorowie, uczeni). Jedyne, co mogą stwierdzić po zaprezentowaniu im przez „poszukiwaczkę” kolejnych sensacyjnych teorii na temat odnalezionych artefaktów to zwykłe i beznamiętne: „być może”, „jest taka szansa” oraz „niczego wykluczyć nie można”. To stanowczo za mało jak na cały rok, który Joanna Lamparska poświęciła na napisanie „Imperium małych piekieł”. Nie pomagają również członkowie miejscowej grupy poszukiwawczej, dzielnie pomagający dziennikarce w eksploracji opuszczonych obiektów – mówią dużo i ciekawie o lokalnej historii, odkrywają jednak niewiele.

   Są także elementy, które wydają się nie pasować do całości. Już sam początek książki, w którym Joanna Lamparska sama siebie – pół żartem, pół serio – przedstawia jako osobę, której książek „naukowcy nienawidzą”. Od tych naukowców wyraźnie się dystansuje, snując jednocześnie przypuszczenie, że jej książka może kogoś urazić za to, iż opowiada o sprawach ważnych i strasznych w taki sposób, aby wszyscy zrozumieli. Dobrze jest, gdy takie opinie wyrażają recenzenci, gdy jednak robi to na wstępie sam autor, sprawia to wrażenie przerostu formy nad treścią – nie wszyscy zrozumieją, a urazić może jedynie tych, którzy oczekują od książki czegoś więcej niż szumnych zapowiedzi. A już zupełnie niepotrzebną „wstawką” okazuje się opisywania żartobliwych uniesień towarzyszących autorce podczas prac z edytorem tekstu, gdy wyraz „Mengele” zostaje powiązany przez komputerowy edytor tekstu ze słowem „menele”. Dla zadowolonej z siebie Joanny Lamparskiej jest to „pstryczek w nos, który dostał brutalny lekarz”. Dla czytelników będzie to raczej mało wybredny żart, niepasujący do powagi tematu, który został w tej książce poruszony.

   Książka „Imperium małych piekieł” nie jest pozycją złą. Czytelnicy z wielkim zainteresowaniem (czasami z przerażeniem) przeczytają o makabrycznych eksperymentach medycznych przeprowadzanych przez przedstawicieli „rasy panów” oraz o piekle obozowej rzeczywistości. Przejmująca, dobrze wyważona narracja, prowadzi czytelników przez piekło, jakie Niemcy zgotowali swoim wrogom. Udana próba przedstawienia historii zbyt mocno kontrastuje jednak z reportażowymi próbami dokonywania przełomowych odkryć. Wielkie zapowiedzi, stopniowanie napięcia, ekscytacja w stawianiu coraz to innych hipotez, a potem… nic! Rozczarowanie i próby przekucia porażki w sukces.

   Odkrywanie tajemnic przez autorkę książki może niektórym czytelnikom przywołać wspomnienia słynnego kiedyś programu „Nie do wiary”, w którym poruszano tematy nadprzyrodzone. Prowadzący w każdym odcinku zapewniał widzów, że już po najbliższej przerwie reklamowej będą świadkami pierwszego namacalnego dowodu na istnienie duchów lub kosmitów. Po czym reklamy kończyły się, a widzowie kolejny raz dowiadywali się, że jakimś dziwnym trafem nic się nie nagrało na taśmie i nic nie zostało utrwalone na zdjęciach. Prowadzący z poważną miną stwierdzał, że „tym razem nie ma dowodów” i retorycznie pytał czy kiedyś poznamy prawdę. Dobry to sposób, jeśli chce się zarobić trochę pieniędzy. Gorszy, jeśli ma się na celu popularyzację historii. Trzeba też pamiętać, że czytelnicy z roku na rok są coraz bardziej wymagający. Joanna Lamparska czasami zdaje się o tym zapominać…

Joanna Lamparska 
„Imperium małych piekieł”
ISBN: 978-83-240-5756-6
Liczba stron: 336
Okładka: Miękka ze skrzydełkami
Wymiary: 142 x 206 mm




2 komentarze:

  1. Mam mieszane uczucia co do przedstawionych mankamentów. Z drugiej strony książka nadal mnie ciekawi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chętnie przeczytam, pisze maturę na ten temat

    OdpowiedzUsuń