Oficjalna rosyjska historia II wojny światowej głosi, że "wielka wojna ojczyźniana" była bohaterską walką narodów Związku Radzieckiego z hitlerowskim okupantem. Gdy jednak odłożymy na bok tę wersję, okazuje się, że tylko w 1941 roku oddziałom Wehrmachtu poddało się 3,3 mln radzieckich żołnierzy. Aby temu zapobiec, Stalin powołał do życia bataliony i kompanie karne, których członkowie zyskiwali "szansę" wykazania się w boju. Nieprzypadkowo nazywano ich "tymczasowymi" - choć służba w jednostce trwała 3 miesiące, dla wielu szeregowców kończyła się tragicznie na polu bitwy.
Tytuł książki nawiązuje do słynnego rozkazu Józefa Stalina, w którym zakazywano odwrotu z pola bitwy pod groźbą rozstrzelania. W takich warunkach służyli żołnierze batalionów karnych - najtragiczniejszej części armii radzieckiej. Za oddziałami złożonymi z nieszczęśliwie skazanych żołnierzy, jak i pospolitych przestępców, podążały oddziały zaporowe, których zadaniem było likwidowanie każdego, kto wycofa się z linii frontu.
Żołnierzy karnego batalionu często nazywano "tymczasowymi", z uwagi na fakt, że okres służby w takich formacjach trwał nie dłużej niż 3 miesiące i często kończył się śmiercią żołnierza. |
Stalin nakazał utworzenie na każdym froncie do trzech batalionów karnych, liczących po 800 ludzi. Trafiali do nich oficerowie i komisarze polityczni, którzy naruszyli dyscyplinę, lub wykazali się tchórzostwem Kierowani na najtrudniejsze odcinki swoją krwią mieli odpokutować zdradę ojczyzny. Dla żołnierzy szeregowych i podoficerów tworzono kompanie karne składające się ze 150–200 osób. Na każdym froncie istniało od 5 do 10 takich jednostek. Także one działały w rejonach najbardziej zaciętych walk.
Pobyt w oddziałach specjalnych trwał od jednego miesiąc do trzech miesięcy. Jeśli żołnierz został ranny w walce, wtedy jego los poprawiał się. Za otrzymane odznaczenie lub odniesione zwycięstwo, mógł wrócić do własnej jednostki. Przed skierowaniem do oddziału karnego dana osoba stawała przed wszystkimi żołnierzami, by ogłosić im powody tej decyzji. Przełożeni często nadużywali władzy i wysyłali żołnierzy do takich jednostek za błahe wykroczenia, co było niemal równoznaczne z wyrokiem śmierci.
Oddziały karne użyte zostały po raz pierwszy na większą skalę podczas obrony Stalingradu, a po raz ostatni w walkach na ulicach Berlina. W ciągu 2,5 roku uczestniczyły one niemal we wszystkich operacjach i bitwach frontu wschodniego. Dowódcy jednostek wojskowych kierowali je do najniebezpieczniejszych zadań - rozpoznania walką, rozbrajania pól minowych pod ogniem wroga, przekraczania w awangardzie rzek i przełamywania umocnień. Mając za plecami oddziały zaporowe, walczyły desperacko i ponosiły bardzo duże straty.
Według niepełnych danych sowieckiego Sztabu Generalnego spośród 427 910 osób zesłanych do oddziałów karnych 170 298 poległo lub zostało rannych. Straty były zatem ogromne, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że okres służby w tych jednostkach wynosił najwyżej trzy miesiące.
Artiom Drabkin. |
Do ich historii powrócił po latach rosyjski badacz Artiom Drabkin, w efekcie czego powstała książka "Ani kroku do tyłu. Wspomnienia żołnierzy walczących w batalionach karnych" (Wydawnictwo Oskar). To głos żołnierzy, którzy, nieraz z błahych przyczyn, tracili stopnie i odznaczenia i w jednej chwili stawali się mięsem armatnim. Mimo czającej się wszędzie śmierci imponowali oni odwagą i dojrzałością. Jak wspominał jeden z nich:
"kiedy widzisz, że 12 osób, które znasz, leżą zabici… (…) resztki młodzieńczej romantyki od razu wietrzeją, trzeba szybciej dorosnąć, stać się prawdziwym mężczyzną…"
Artiom Drabkin to rosyjski badacz specjalizujący się w historii wojny niemiecko-radzieckiej. Przez lata zbierał wspomnienia i relacje różnych uczestników walk na froncie wschodnim, m. in. członków batalionów karnych, zwiadowców oraz pancerniaków. Jest autorem wielu książek poświęconych tematyce, takich jak "Podwójny żołd. Potrójna śmierć", "Przeżył jeden ze stu", "Przeciw Panterom i Tygrysom".
Fragment tekstu:
"W połowie drogi z okopów do bunkra, długo leżał w śniegu padły koń. Kiedy i dlaczego padł, nikt nie wiedział. Spoglądano na niego, jednak obawiano się go tknąć - jeszcze przyczepią jakieś nowe oskarżenie… Ale pewnej nocy ktoś się odważył i do rana z konia pozostały. Na próżno się starano - nawet po dwóch godzinach gotowania, stara konina nie nadawała się do jedzenia.
(…) Raz lub dwa razy w tygodniu w nocy w jednym z plutonów wyschnięty nad otworem paleniska trzcinowy dach zapadał się. Wszyscy błyskawicznie wyskakiwali z okopu i uciekali jak najdalej, ponieważ zaczynała wybuchać pozostawiona pod plecionką amunicja w "cynkach" i race. Feeryczne ognisko, z którego we wszystkie strony rozlatywały się trasujące kolorowe kule, złowieszczo oświetlało wszystko wokół. Niemcy natychmiast zaczynali walić z cekaemu do powstałego w nocy punktu orientacyjnego, tuląc nas i przyciskając do zamarzniętej ziemi. Reszta nocy była byle jaka. Następnego dnia rano przystępowano do odbudowy schronienia…"
Artiom Drabkin
"Ani kroku do tyłu. Wspomnienia żołnierzy walczących w batalionach karnych"
Wydawnictwo Oskar, 2015
ISBN: 978-83-65175-13-7
Liczba stron: 240
Okładka: Miękka
Wymiary: 150x230 mm
Dlaczego tak krótko? Uwielbiam artykuły na tym blogu i zawsze były wyczerpujące a tu chociaż fajny temat to niestety tylko krótko wspomniany...
OdpowiedzUsuńKrótko, ponieważ nie jest to artykuł typowy dla "W mroku historii". Jest to jedynie zapowiedź książki, która ukazała się na naszym rynku wydawniczym.
OdpowiedzUsuńNie wnikając w treść książki, przerażające jest tłumaczenie Ryszarda Jędrusika, sprawiające wrażenie tłumaczenia automatycznego z internetu. Mnóstwo rusycyzmów, zarówno jeśli chodzi
OdpowiedzUsuńo słownictwo, jak i szyk zdania i nazewnictwo. Wyjątkowo nieporadne, niechlujne. Ciekawe na czym polegała rola redaktora i korektora Radosława Młynarczyka, też chyba nie zetknął się na poważnie z językiem rosyjskim, a także, podejrzewam i z językiem polskim.Szkoda książki, szkoda wydawnictwa. Włodzimierz Kuźma